Cykl opowieści, codziennie nowe części.
Mój mail: dawidwyrozebski@gmail.com
Numer gadu: 20749650
Odpowiadam na pytanie: Tak czytamy od prologu w górę ;)
Najnowsze części zamieszczane są u góry strony ;)

Zachęcam do obserwowania mojego bloga poprzez usługę OBSERWUJ, to pozwoli na otrzymywanie wiadomości o zmianach na blogu i podpisywanie się stałym nickiem pod postami :) Pozdrawiam!

Zajrzyj gdy jesteś pierwszy raz

Prolog

Jasna cholera! - krzyknąłem. No zwariuje w tym świecie. Przewrócić się o kosz na śmieci? To jest kpina, nie wytrzymam w mojej skórze. Totalna kompromitacja, jak mogę być tak niezdarny? Każdego dnia przemierzam szkolne korytarze, znam je na pamięć, nawet pamiętam gdzie który uczeń się podpisał. Nawiasem mówiąc ich autografy na ścianach to głupota, po co podpisywać się na kawałku muru? Po co oznajmiać światu, że ten i tamten to męski członek, a tamta oddaje się bezpruderyjnie każdemu napotkanemu. Jeszcze żeby to chociaż prawda była. No nie rozumiem, a zresztą, nigdy nie rozumiałem ludzi.
Dobra, wchodzę do klasy. Prawie się spóźniłem. Matematyka, przerabiamy funkcję kwadratową, nauczycielka wychodzi z siebie aby przekazać chociaż troszkę wiedzy tej bandzie oszołomów którzy tak dumnie obwoływani są ludźmi myślącymi. Jakbym miał tyle chromosomów co oni to czułbym się gorzej niż podle, ale dajmy już spokój. Policzyłem w pamięci wszystkie zadania z tego tematu, po co oni potrzebują kalkulatorów do mnożenia kilku cyfrowych liczb, nie myślą czy co?
Ahhh! - Przecież dzisiaj jest wf, na śmierć bym zapomniał. Na śmierć? Chyba na drewniany kołek, albo zupę z czosnku...
Jarek! - co Ty wyczyniasz? Czemu od pół godziny patrzysz się w okno nie zapisawszy ani linijki w zeszycie? W ogóle gdzie Twój zeszyt? Wyjmiesz kartkę? Ty nigdy nie nosisz zeszytu. Masz dobre oceny, nie powinieneś się marnować nie uważając na lekcji, mogą być z Ciebie ludzie!
Ludzie? - pomyślałem. No prawie. Bo... Bo... Pani profesor, ja bardzo przepraszam, ja... Się zamyśliłem, wszystko przepiszę, ja to umiem.
Jareczku - to zdrobnienie zabrzmiało podejrzanie - ja po prostu chcę abyś zdał dobrze maturę z matematyki. Jestem nauczycielką od 20 lat, nigdy nie miałam takiego zdolnego ucznia jak Ty, który jednocześnie nic nie zapisuje, patrzy się w okno, myśli o niebieskich migdałach, a radzi sobie tak dobrze.
No co jest do czorta? Jeszcze tej baby na takie wylewne gadki nie wzięło chyba nigdy. Świat dziczeje. A kysz babo!
Parsknąłem śmiechem, według ludzkich wyobrażeń to wszyscy naokoło powinni krzyczeć z przerażenia, krzyżyki z ołówków układać i uciekać czym prędzej! Albo i nie, który wampir potyka się o własne nogi i nawet w piłkę nożną nie umie grać?
Rozbrzmiał dzwonek, profesor Adamska wstała i wyszła kręcąc głową, cała klasa powędrowała za nią.
Jarek! Jarek! - chodź szybko, mamy 10 minut żeby dojść na halę, usłyszałem.
To była Miśka, jeden z nielicznych przedstawicieli tego podłego gatunku, którego chyba nawet, o zgrozo, lubię. Glany, długie włosy, obcisłe ubrania pochłaniające wszystkie kolory, czemu ludzie od niej stronią? Jeśli ja ją polubiłem to inni powinni wynieść Miśkę na piedestał. Wyszliśmy we dwoje z budynku, przeszliśmy kawałek starym miastem, jeszcze kawałek po moście i już byliśmy na okazałej hali obok jednej z podstawówek.
No ruszać się - dobiegł nas głos naszego nauczyciela! Bez dyskusji! Nikt nie skończył dwóch fakultetów by móc ze mną rozmawiać. Do szatni, przebierać się i na płytę! Nasz nauczyciel był młodym adeptem belferskiej sztuki, zapalonym amatorem siatkówki, nosił wyświechtaną bluzę Jastrzębskiego Węgla. Skąd ją miał? Z tego co słyszałem jego brat tam grał, sam chyba rozwalił kolano i jego kariera zatrzymała się na międzyszkolnych mistrzostwach gdzie wszedł na dwie piłki, góra trzy. Pozur.... Nie, pozer, o tak ludzie mówią na takich osłów.
Dzielimy się na dwa składy, rozległ się głos naszego nauczyciela, kto nie chce grać w siatę będzie biegał dookoła sali. Połowa klasy od razu rozpoczęła bieg. Przebywanie na tych 162 metrach kwadratowych pod okiem tego idioty to katorga, oczywiście w oczach większości klasy, ambitniejsi pozostali na boisku. Ku mojemu zdziwieniu Miśka też. A niech mnie. Też zostanę. Gwizdek "Wielkiego trenera i tego który zna się na wszystkim", zagrywa Marcin, Misia stoi obok mnie, odbieramy, pozostała czwórka z naszej drużyny chyba nie do końca wie na czym ta gra polega. Jak oni się uchowali?
Bach!
Nosz ku... Mam wyostrzone zmysły bardziej od pająka, kota, psa, myszoskoczka, papugi i delfina razem wziętych, a musiałem oberwać w ryj. Z tą myślą osunąłem się na płytę boiska.
*****************************************


Płynąłem dość zwinnie, szybko. Ofiara oddalała się, jednak niewystarczająco szybko, potem znów przybliżała, to chyba jej drżenie. Zapach krwi przyciągał, działał jak narkotyk, rozpływał się we mnie, szeptał na ucho. Wszystkimi zmysłami byłem skupiony na tym co miałem zrobić za chwilę, zaatakować. Precyzyjnie, bezszelestnie. Musi się udać, każdy kawałek mojego ciała jest przystosowany do momentów takich jak ten. Skurcz mięśni, skok. Udało się, jestem, czuję ciepło tego płynu, udało się.
Zaraz! Kim ja jestem? Gdzie moje ręce? Co ja robię?
Czy ja... Czy ja... Czy ja jestem pijawką i gryzę człowieka w szpitalu, który sam nadstawia mi palca? Ciekawe czy każdy wampir ma takie sny czy tylko ja.

*****************************************


Zemdlałem od ciosu piłką w nos, jestem facetem, nie powinienem pozwolić sobie na takie zachowanie, to takie... Babskie, zniewieściałe... Jeszcze moje jęki bólu, wszyscy myślą o mnie jak o ostatnim mięczaku. Czas wziąć się w garść, zmienić coś w moim życiu. Będę twardy, ludzie będą się mnie bać, zacznę wzbudzać szacunek!
Tak! Postanowione!
Synku!, Zrobić Ci kakao i kanapki z dżemem?
Oczywiście mamo!
Chyba jednak nie do końca dobrze rozpoczynam nowy rozdział w życiu, ale jednak nie od razu Rzym zbudowali. Muszę się poważnie zastanowić jak zmienić mój wizerunek w szkole. Może kogoś zabić? Nie, ludzie chyba nie lubią jak się ich zabija. A może zacznę kibicować jakiejś drużynie piłkarskiej? Tak, to rewelacyjny pomysł, na discovery mówili o tych kibicach, oni noszą szaliki, mają potrzebę bycia silnym, należenia do mocnej grupy, tak to coś dla mnie, a poza tym oni mają jakąś kulturę!
Śpiewają, umawiają się na wspólne spotkania, wymieniają poglądy z innymi kibicami, to coś dla mnie. Poznam wielu ludzi, a poza tym będę w niezłej paczce!
Wziąłem telefon i zadzwoniłem do Pawła, naszego klasowego kibica, on ciągle gadał o tym jak to ostatnio się z kimś ustawili, chyba umówili raczej, nie? W każdym razie wie na czym polega piłka nożna, dobrze sobie radzi na w-fie, o ile już w nią zagramy.
Paweł, z tej strony Jarek, skąd mam Twój numer telefonu? No po prostu mam, mam do Ciebie sprawę. Chciałbym zostać kibicem tak jak Ty. Pomożesz mi?
Chwila ciszy w słuchawce trochę deprymuję, nawet zawiewa pesymizmem.
Niech Ci będzie, zabiorę Cię na mecz, ale pierw będę musiał Cię przeszkolić
Dzięki Paweł! Zajebiście! Jestem taki uradowany
Nara
Do zobaczenia jutro w szkole!

*****************************************


Może coś o mnie? Mam na imię Jarek, jestem tegorocznym maturzystą, chodzę do liceum, którego patron jest moim tatą. Bardzo dziwnym jest uczyc się o kimś z książek jeśli zna się go osobiście, a w dodatku to mój ojciec. Strasznie tego mojego tatuśka nie lubią, nie tylko w mojej klasie, ale tak jakoś ogólnie w szkole. Myślę, że to wszystko przez to, że napisał dość długi wiersz, a może to książka? Nie wiem, ale w
każdym razie to długie było i zostało nazwane eposem narodowym, nie, wróć. Epopeją narodową. Nikt nie lubi Pana Tadeusza oprócz paru nawiedzonych typów którzy wydają się ogółowi społecnzości szkolnej bardziej dziwni ode mnie, o ile to w ogóle możliwe. No dobra, przynajmniej niebywale trudne. W życiu nie wszystko przychodzi mi z łatwością, rodzina uważa mnie za czarną owce, w szkole jestem dziwakiem z opinią łamagi i mięczaka. No dobra, nic nie przychodzi mi z łatwością. Oprócz przedmiotów ścisłych. A tak nawiasem to jestem wampirem, cała moja rodzina, wujkowie i ciotki też... Nawet dziadek Mieszko. To bardziej popieprzone niż się komukolwiek wydaje.
Jak ostatnio wspominałem postanowiłem zmienic coś w moim życiu, znajdę znajomych, ludzie zaczną mnie szanowac, ot co! Już dzisiaj spotkam się z Pawłem w szkole, przyuczy mnie jak mam się zachowywać w nowej grupie. Powiem szczerze, że nie mam pojęcia jak to może wyglądac. Ci kibice to podobno niebezpieczne typy, wzbudzają szacunek, ludzie się ich boją, też tak chcę, przynajmniej tak przeczytałem w internecie. Nie wydaje mi się aby było to w zasięgu mojej ręki. Będę musiał nad tym długo pracować. Ostatni raz ktoś sie mnie bał w przedszkolu kiedy pobiegłem za wiewiórką w parku i przyniosłem ją w zębach. Nie zawsze potrafię panowac nad tym dziwnym czymś co jest we mnie. Pani przedszkolanka patrzyła na mnie ze strachem w oczach, który wylewał się hektolitrami, wezwała rodziców do przedszkola, cała była roztrzęsiona, mama zapewniła ją o tym, że zbyt dużo pracy potrafi wywoływac halucynajce, a tata dodał, że zdarza mi się brac różne rzeczy do buzi, bo co innego ma do roboty sześciolatek?
Świat jest ciekawszy kiedy wisi się głową w dół z belki przy stropie. Myśli mi lepiej napływają do głowy muszę częściej tak spędzac noce. Koniec z tymi polowaniami na wiewiórki, orzechy mi się przejadły...

*****************************************


-Słuchaj Jarek, nie będziemy w ceregiele się bawić, bycie kibolem to poważna rzecz. Reprezentujesz jedyną i najlepszą drużynę jaką tylko możesz reprezentować, Twoją drużynę, nie obcinaj jak komornik szafy, gały Ci wystają jakbyś pierwszy raz mnie widział, coś nie pasi?
-Bo... Czy ta nasza drużyna nie gra w czwartej lidze? Przecież jakby była najlepsza to byłaby wyżej, nie znam się jeszcze na piłce nożnej, ale to chyba jest logiczne prawda?
Twarz Pawła wyglądała jakby ten dostał szczękościsku, oczy prawie wyszły z orbit, włosy się zjeżyły, nawet gdzieniegdzie pojawiła się piana. Chyba go nie obraziłem...
-Ty matole... Jak zadzwonię po chłopaków to Ci ekspresówkę z ryja zrobimy!
Atmosfera zgęstniała, wypowiadanie takich słów na szkolnym korytarzu zwykle przykuwa uwagę uczniów, szczególnie tych którzy kochają bójki. Co dopiero gdy osobą aktywnie uczestniczącą jest jakaś szkolna ofiara.
-Ja Ci nogi z dupy powyrywam... Szalik miejscowego klubu przekrzywił się na dumnie wypiętej klatce piersiowej rasowego kibola. Okulary ogromnych rozmiarów prawie spadły z nosa. Nawet rozwiązana sznurówka taniej halówki nie powstrzyma go przed natarciem, przynajmniej takie sprawia wrażenie.
-Spokojnie, przecież nie chciałem urazić tego czwartoli... Tego klubu z ambicjami na dużo więcej, spokojnie, Paweł... Nie podchodź, nie potrzebuję widzieć Cię tak dokładnie, nie naprawdę nie musisz trzymać mnie za ubrania, sam postoję, dziękuję.

Wtedy rozległ się dzwonek, który zapewne ochronił Pawła przed śmiercią z rąk ciamajdowatego wampira, ale jednak wampira. Jarek sam dokładnie nie wie jakie zdolności posiada i co dokładnie oznacza bycie wampirem (bynajmniej nie chodzi o umiejętność otwierania tymbarku jedną ręką), jego największą zdobyczą była wiewiórka, którą upolował w wieku sześciu lat, wcześniej było to zresztą wymieniane jako mały szczenięcy wybryk. Potem co najwyżej im podjadał orzechy, jeszcze tak aby nie widziały.
Podsumowując nadchodzi czas zmian.

Rozdział I Korzenie

Po ostatnim nocnym uganianiu się za wiewiórkami wróciłem do domu przygnębiony, nie byłem skupiony na tym co lubię robić, w wyniku tego wiewióry mnie wykiwały, jedna mnie prawie zrzuciła z drzewa. To się nie powinno zdarzyć, przecież te ssaki mam rozpracowane do perfekcji.
Ehhh, to chyba chodzi o to, że zaczyna mi doskwierać samotność. Jestem jedynym z nielicznych wampirów spłodzonych w ludzki sposób. Po prostu mam rodziców, wampirów oczywiście. Ten fakt stawia mnie w hierarchii mojego świata trzy miejsca dalej od osinowego kołka, który został kiedyś przyniesiony przez tatę po jednym z wieczorków poetyckich. Jest w domu, ale jakby zniknął to by się nic nie stało.
Mam niespełna 19 lat, w porównaniu do mojej rodziny to zaiste mało, chwila czasu. Nie mam żadnych rówieśników, nikt nie wytłumaczył mi świata z naszej perspektywy.
Chyba zaraz złapię doła.
Tata ma już trochę lat, urodził się w 1798 roku w Zaosiu, ma na imię Adam. Tak to ten Adam, który zasłynął opisaniem ostatniego zajazdu na Litwie. Historii szlacheckiej z roku 1811 i 1812 we dwunastu księgach wierszem. Miał też parę innych dzieł, ale koledzy ze szkoły wytykają tylko to jako najgorsze ze wszystkich do czytania. Tata utrzymuje, że Pan Tadeusz jest kwintesencją jego umiejętności, ale słyszałem kiedyś jak mówił dziadkowi, że za cholerę nie może sobie przypomnieć skąd on wytrzasnął ostatnie siedem ksiąg. Wspominał:
"Pamiętam jak dziś, to było w Paryżu, znowu Francuzi chcieli udowodnić, że piją od Nas lepiej. A przecież do Paryża kwiat polskich gardeł uciekł. W czterech antałek wódki śliwkowej my obalaliśmy na dobrym wieczorku poetyckim, wąpierza krew przecież nie licha. Francuzi jak zwykle po 4 szklaneczce legli jak potem pod Paryżem gdy Niemcy szli. A my chwycilim za czerpaki, potem dobraliśmy się do ich piwniczki, a że to było u tych żabojadów, to postanowiliśmy przedłużyć ten wieczorek poetycki.
Jakby to dzisiaj powiedzieli, to było na melanżu... I na sępa.
Doszliśmy do siebie gdzieś w środku lutego, po trzech miesiącach. Ale była zadymka, dom w puch obrócony, Nauczyliśmy trochę pić tych Francuzów. Ale za cholerę sobie nie mogę przypomnieć skąd mi się 7 ostatnich ksiąg mojego dzieła w rękach wzięło, nie mam pojęcia. W każdym razie było genialne, pasowało idealnie do 5 pozostałych ksiąg które były w domu, co będę wybrzydzał, wszystko tak jakbym ja pisał. To może ten dziwny zielony tytoń przywieziony przez tych francuzów?"
O jego oficjalnym życiu dowiedziałem się z google i lekcji polskiego. Oficjalnie zmarł 26 listopada 1855 w Konstantynopolu, niezła ściema. Potem o jego życiu prawie nic nie wiem. Aktualnie w dowodzie ma swoje pierwotne imię i nazwisko, ale co jakiś czas musi uciekać do innej tożsamości. Z wiadomych względów. Co jakiś czas... Co 60 lat. Aktualnie tata jest jakimś biznesmenem, chodzi w garniturze, jeździ świetnym autem. Tylko jego wąsy do niczego nie pasują...
Mama Marysia miała kiedyś męża, tak mój tato jest drugim, przynajmniej o tych dwóch mi wiadomo. Była jakimś naukowcem, domyślam się, że dość poważnym. Jej miłością są koty, mamy w domu trzy. Co tam, że wariują gdy się do nich zbliżymy, jeden kiedyś ze strachu do własnego tyłka prawie się schował. No dobra przesadziłem, w każdym razie wariują jak nas czują. Wabią się śmiesznie, Radek, Polon i Nobel. Mama chodzi na moje wywiadówki, dziadek się śmieje, że jej public relations są jak mina przeciwpiechotna. Każdy facet wybucha erekcją, każda kobieta wybucha złością. O co chodziło dziadkowi, znowu nie rozumiem. Nauczycielki w podstawówce mówiły mi, że moja mama jest bardzo władcza i niesamowicie inteligentna, jak coś narozrabiałem to miały większego pietra ode mnie gdy miały wezwać moich rodziców. Przez to niejednokrotnie oddalenie się od grupy za jakąś miłą wiewiórką uchodziło na sucho.
Dziadek Mieszko to dla mnie kompletna zagadka, patriota jakich mało, mówi, że postawił ten kraj na nogi. Kiedy ogląda obrady sejmu pomrukuje, że na tych złodziei i łobuzów to były lepsze sposoby... Jest strasznie dobry z historii, o wiele lepszy od mojego nauczyciela. Gdy w pierwszej klasie liceum mieliśmy zadaną pracę domową o chrzcie Polski to dziadek podyktował mi kilkanaście stron A4. Oddałem to nauczycielowi, który stwierdził, że trzy czwarte to tak jakby załatanie łat historycznych i nie ma pojęcia skąd mam taką wiedzę, bo wiele z tych faktów nigdy nie było udowodnionych. Wytknął też, że przesadziłem, ze stwierdzeniem, że Mieszko I lubił szatynki, więc związek z Czeszką był dla niego okej. Skąd to Dziadek wie? Nie mam zielonego pojęcia. Mam tylko nadzieje, że nie stał za sprawą zabicia Juliusza Cezara, aż tak stary to chyba nie jest.
Podsumowując dziadek ma dziwne zapędy dotyczące władzy, lubuje się w rewolucjach. Buntach, przewrotach. Kiedyś przy obiedzie po paru kubkach miodu pitnego pochwalił się wynalezieniem gilotyny, ale według mnie to była przechwałka pijacka.

Rodzina. To chyba nie tak ma wyglądać, rodziców nie widuję całymi tygodniami. Nie, to nie tak, że tęsknię. Jestem dużym wampirem, nie śpię z misiem od 5 lat. W naszym domu na przedmieściach mieszkam właściwie tylko ja z dziadkiem. Nie, nie wspomniałem o tym wcześniej, on nie jest moim prawdziwym dziadkiem. Ale jest mi bardzo bliski, właściwie to on mnie wychował. Surowo, ale jednak. Rozumiał mnie bardziej niż inni. Może tylko on mnie słuchał?
W każdym razie jego rady życiowe pozostaną mi w pamięci po wsze czasy nietoperskiego żywota. Kto nie był buntownikiem za młodu ten będzie świnią na starość.. To jego słowa, usprawiedliwiały mnie gdy nie byłem taki jak rodzice oczekują. Sam nie wiem czego oczekiwali. Ale cóż, dziadek miał dużo sentencji które powtarzał pod nosem, Racja jest jak dupa, każdy ma swoją, to ostatnia którą zapamiętałem. Chyba zacznę wyławiać uważniej jego pomrukiwania pod nosem. Dziadek to mądry człowiek. Cokolwiek miał na myśli.
Każdy mały chłopczyk, który ma kontakt z dziadkiem wie, że chwile z nim spędzone są jednymi z najmilej wspominanych w dzieciństwie. Dziadek jaki by nie był jest chodzącą księgą mądrości życiowych i nie jeden maluch słucha swojego mentora z paluszkiem w buzi i zaciekawieniem wylewającym się oczami. Ja byłem identyczny, mimo że nie rozumiałem dużo z opowieści dziadka to jego historie bawiły, wzruszały i przerażały, a opowiadał o wszystkim o czym maluch mógł tylko marzyć. O wojnie, kacapach (co to do cholery znaczy? Chyba sprawdzę w google dobrze, że mi się przypomniało), historiach żołnierzy i o jakiś głąbach na Wiejskiej.
Rodzice jak zwykle w delegacjach, na konferencjach naukowych... Wisząc na żyrandolu w salonie pozwalałem błądzić moim myślom swobodnie. Gdy nagle usłyszałem szept przed domem, zeskoczyłem spod sufitu obok Nobla, który zakradał się wiedziony w stronę lodówki instynktem drapieżnika. Kot mało nie zwariował, jeszcze nie widziałem by jakiekolwiek zwierze zrobiło salto ze strachu. Potem odbił się od stołu, i spróbował skoczyć na kanapę, jednak łapa mu się obsunęła i w momencie skoku walnął głową o podłogę.
-Oj Nobel, to nie Twój dzień, nie martw się. Jutro poćwiczymy skakanie po meblach. Uśmiechnąłem się do dwóch ślepi wystających spod komody.
Chyba wampirzy uśmiech nie należy do najpiękniejszych bowiem Nobel z donośnym 'Miauuuuuuuuuuuuuu' spieprzył bezceremonialnie.
Znowu usłyszałem szept przed domem.
Szept... No jasna cholera, nie mogę się skupić.
Jarek jak każdy wampir miał wyostrzone zmysły, w wyobrażeniu ludzi jest to niesamowity dar, ale kto chciałby widzieć resztki smarków na palcach kolegów po dłubaniu w nosie (nawet gdy są wręcz niedostrzegalne)? Słyszeć wywracanie się pokarmu w żołądkach znajomych, puszczane choćby nie wiem jak dyskretnie bąki, przekleństwa pod nosem z odległości 200 metrów, a nawet szelest bielizny gdy któryś z kolegów dostaję erekcji w klasie. Nie wspomnę już o wycieczkach do centrów handlowych, odgłosy załatwiania potrzeb fizjologicznych ze wszystkich toalet są wyjątkowo kłopotliwe. Podsumowując, dla Jarka to przekleństwo.
Nie mogę się skupić, czemu te koty tak tupią po tym mieszkaniu!
Nobel! Znowu masz gazy!
Miauuuuuuuuuuuuuuu!
Mamo, czym Ty tego sierściucha karmisz...
Gdy wydzieliny z dupy Nobla dotarły do nozdrzy Jarka ten odgadł bez problemu co było dzisiaj w jadłospisie kota...
- No tak, makrela w sosie własnym, wątróbka, niestrawiona sierść myszy (skąd u licha tutaj myszy, żadnej nie słyszałem, coś czuję, że Nobel może mieć tajemnice).
Coraz wyraźniejsze szepty. Oni są pod drzwiami.
Brrpprr!
Soczysty bąk Nobla przerwał jego dorodną passę.
Polon ziewnął przeciągle i nastała cisza na którą czekałem.
Zacząłem słyszeć
-Ty zadzwoń!
-Nie! Ty!
-Ale ja dzwoniłem do poprzednich!
-Ja zadzwonię, mam nadzieje, że nie mają ochroniarzy, taka chata...
Zaniepokoiłem się, może to są włamywacze! Dziadek pojechał na zlot kombatantów i fanów Józefa Piłsudskiego. Jestem sam!
Dryyyyn!
Rozległ się dzwonek do drzwi. Pobiegłem tam, przypadłem do klamki, a co jeśli będą chcieli wyważyć? A może mam urojenia? Otworzę.
Ukazały mi się trzy postacie ledwo odrastające od ziemi w strojach wampirów (identyczne można kupić w Biedronce za 9.99zł), ich małe pyzate buzie wzbudziły by sympatię każdej dorosłej osoby. Twarze pomalowane mazakami. Każdy z nich miał spojrzenie przypominające Nobla gdy ten ziewnie za głośno. W zębach trzymali plastikowe wampirze zęby.
-Szuuu... Szuuk... Szukiełek, ałbo sikus!
Te szczęki chyba trochę utrudniały im komunikację, pomyślałem.
Dwóch pozostałych przybrało w ich mniemaniu straszne miny, zapewne miały sugerować, że nie żartują i są gotowi w ostateczności ten psikus zrobić, choćby nie wiem co to miało być. W rzeczywistości wyglądali jakby męczyła ich gorsza przypadłość od tego przeklętego futrzaka. Jednemu z nich nawet jelita dziwnie się przewróciły.
Dzisiaj jest 31 październik! Olśniło mnie, ludzie mają to głupie święto... Zaraz, ale przecież nie jesteśmy w USA, co jest? Pewnie przejmują tradycje. Co te dzieciaki potrafią zrobić dla słodyczy, a potem nie ma ratuj jak im borowanie robią.
-Młodzi, to ja coś wam dam... Psikusów nie lubię.
Nie będę z nimi zaczynał. Może wyglądają niepozornie, ale kto tam wie co w nich siedzi. Skoczyłem po słodycze z barku, były tam tylko białe tabletki. To chyba dropsy. Zapakowałem w torebkę, wrzuciłem dziesięć złotych do środka i poszedłem do drzwi.
Dzieciaki nie posiadały się z radości, zjadły po dropsie i poleciały do sąsiadów. Zanim jednak dobiegły do domu obok coś się z nimi zaczęło dziać. One chyba udawały małpy...
-Tato... Co to za dropsy były!?
Nie ważne... Zamknąłem drzwi, poszedłem do swojego pokoju. Wróciłem do postanowienia znalezienia znajomych. No tak, trzeba być trendy, modnym, na luzie, wyczesanym, odpicowanym, cokolwiek to znaczy. Muszę nad tym pracować. Szybko znalazłem w google jak zachowywać się w towarzystwie młodzieży.
Oj, widzę, że popełniałem przez lata wiele błędów!
Najważniejszym jest nie mówić 'cześć'. Nie można być drętwym (martwym!?). '
'Joł' to podobno 'ziomalskie' przywitanie.
Kurczę będę ziomalem!

*****************************************

-Joł chłopaki!
Podbiegłem entuzjastycznie do grupy moich kolegów z klasy, to znaczy oni chodzą ze mną do klasy. Złożyłem palce w geście opisanym na stronie, dwa palce rozwarte w rzymską piątkę położone na ustach.
-Tyś ku... widział joł...

*****************************************

-Jarek dosyć tego. Widzę, że coś z Tobą się dzieje, mam wrażenie, że chcesz być kimś, kim tak naprawdę nie jesteś. Po co zadawałeś się z tym pochrzanionym pseudokibolem? Jeszcze Ci frajerzy pod szkołą. Oni mają zielsko zamiast mózgu. W kieszeniach pewnie zresztą też. Jarek, nie zmieniaj się proszę.Każdy powinien być sobą. Poważnie, weź to do siebie, proszę.
Misia była bardzo stanowcza. To w niej lubiłem, potrafiła także powiedzieć to co myśli. Dzięki temu niejednokrotnie wiedziałem kiedy zapędzam się do grobu, wróć! To może się źle kojarzyć. Niejednokrotnie mówiła, że robię coś źle. Jej porady wychodziły mi zwykle na dobre, dzięki temu nie wywoływałem już tyle szumu wokół siebie, co kiedyś. A to było straszne…
No dobra, nie zawsze jej porady należały do genialnych, każdy może się pomylić. Skąd miała wiedzieć, że jednak powinienem ukrywać swoje pasje… Do dzisiaj licealiści się ze mnie śmieją, że pogoniłem wiewiórkę na akcji sprzątania świata. Tylko nie wiem, o co im z tym zoofilem chodziło.

Siódma rano, czas się zbierać do szkoły. Właśnie się zastanawiałem nad czymś zabawnym, czy ludzie wiedzą czemu wampiry w domach mają tylko zegarki elektroniczne? (Zakładając oczywiście, że jakikolwiek żywy człowiek wie o naszym istnieniu). No nikt by na to nie wpadł. Kto lubi słuchać ubijania kotletów schabowych dwadzieścia cztery godziny na dobę? To jest odpowiedź.
-Dzień dobry Nobel.
-Miaaaaaaaaaau!
Kot jak zwykle zareagował najmniej spodziewanie, skoczył przed siebie zszokowany moją obecnością, przestraszył się głosu, który pojawił się nie wiadomo skąd, dokładnie nad jego uchem. Pech sprawił, że przed sobą miał schody, a podobno koty zawsze spadają na cztery łapy.
-Dzień dobry dziadku, jak było na spotkaniu kombatantów i fanów Józefa Piłsudskiego?
-O witaj młody człowieku, miło było zobaczyć starych znajomych. Jednak to nie to co kiedyś, żołnierze umieli pić, litr wódki na głowę i tańczyli do każdej muzyki, a teraz... Podstarzałe, biedne dziadki, marskości wątroby się nabawili, niewydolności nerek. No co za życie. Eh, nie mam już na tym świecie z kim pić.
-Dziadku, śpieszę się do szkoły, to dobrze, że jesteś zadowolony ze spotkania.
-Ci młodzi to się wszędzie śpieszą... Jak my byśmy się nad Bzurą tak nie śpieszyli... Nobel! Zostaw to!
-Miauuu!
Dziadek rzucił spojrzeniem na sierściucha, który dobierał się do pięknej szabli zapiętej na pasie, położonej na stole. Oj biedny Nobel. Jak on zejdzie z tego żyrandola?
Mamy i taty znowu nie ma w domu. Szkoda, uwielbiam spoglądać na nich każdego poranka, tacy uśmiechnięci, pełni życia. Dobra, idę.
Autobus miejski podjechał punktualnie, 10 minut jazdy i jestem na miejscu.
Liceum dla większości nastolatków kojarzy się nieprzyjemnie, nauczyciele ciągle czegoś chcą, matura na karku, trąbią o niej nawet na przerwach. Polonistka drze swój ryj o bibliografie i plan prezentacji, matematyczka wzywa wszystkie bóstwa irańskich religii abyśmy zaczęli się uczyć, a baba od angola śmieje się, że jeszcze takich matołów to nie widziała. Dziwią mnie te kobiety, mówią tak każdemu pokoleniu, jakiś denny sposób mobilizacji do uczenia się rzeczy, które w życiu się nie przydadzą.
Po co mi znajomość wszystkich rodzajów rymów, umiejętność podziału środków stylistycznych, na jaką cholerę muszę się uczyć setki innych bzdur? Matura, dla zwykłego śmiertelnika to egzamin ze szczęścia, mało który licealista przerobi cały program, jedni będą mieli szczęście bo trafią na to co umieją inni nie. Popieprzone to wszystko, jak Nobel.
Na prawie każdej lekcji siedzę z Miśką, mamy niesamowity układ, mało ze sobą rozmawiamy. Zresztą ciężko jej ostatnio rozmawiać bo wbiciu siódmego kolczyka w wargi. Zastanawiałem się czy ona nawet trochę się nie różni od innych uczniów mojej klasy. Czarne usta, soczewki tego samego koloru (widzę, że to soczewki, mnie nie zmyli). Ubrania pełne jakiś zaostrzonych ćwieków. Symbole kojarzące się z wyznawcami muminkowego okultyzmu(tak powiedział kiedyś Paweł, nie wiem o co mu chodziło ale muminki to chińska bajka. Może Misia lubi wszystko co chińskie?).
Dzień w szkole nie był wyjątkowy. Zwykłe lekcje, smęcenie nauczycieli podobne do śpiewu godowego samicy cietrzewia. Nudzi mnie powoli to wszystko. Może oprócz religii. Rozmowa z nowym księdzem jest naprawdę pasjonująca. Co tam, że jestem jedynym, który rozmawia z nim o trwałości duszy, a nawet w ogóle o jej istnieniu, jestem jedynym, który w ogóle zwraca uwagę na to co on mówi.
Nie podpadam tym reszcie klasy, dziewczyny zaczytane w swoich pismach nie zwracają kompletnie na mnie uwagi. Faceci są zajęci rozgniataniem tych musujących cukierków aby potem wciągać je nosem.
Spadam do domu. W momencie gdy to pomyślałem usłyszałem głosy, które nie wróżyły komuś nic dobrego. W oddali stała grupka łysych uczniów z wyrazami twarzy podobnymi do zdziwionych orangutanów dotkniętych przez szczękościsk.
-Nie, ten gościu pojechał nieźle, jak jakiś głupi pierwszak może siedzieć w kiblu gdy ja tam jaram peto, co to ma być, szacunku dla starszych nie ma? Dorwiemy go i ładnie przewałkujemy.
-Będzie rozruba, cały do domu nie dojdzie.
Zwykle omijam takie akcje, co mnie to wszystko obchodzi, nie będę się mieszał w nieswoje sprawy. Z łazienki wyszedł młody licealista, niski, w okularach, drobnej budowy o smutnym wyrazie twarzy, natychmiast otoczyła go banda dryblasów o wyrazach twarzy sugerujących, że waran z komodo pierwszy ułoży kostkę Rubika.
A co mi tam, w ułamku sekundy znalazłem się obok nich, wszystko rozmyło się wokół, w dwóch szalonych skokach przebyłem kilkanaście metrów. Wyrosłem spod ziemi przed twarzą najwyższego z dryblasów, zszokowane twarze spowodowały wybuch adrenaliny do krwi, z premedytacją zrobiłem kilka gwałtownych ruchów, upoiłem się ich strachem. Nie wiem skąd wiedziałem co mam mówić, sam nie pamiętam tego dokładnie. No może fragmenty, w każdym razie wspominałem coś o nawijaniu jelit ofiar na płot i łamaniu kości w dziwaczny sposób. Za dużo słucham dziadka. Nie... To nie może być prawda, te obleśne typy się mnie przestraszyły. Chyba znalazłem nowe hobby. Młody pierwszak podziękował, uścisnął mi rękę jednak po spojrzeniu mi w oczy oddalił się czym prędzej. Na jego twarzy było przerażenie.
Dość tej pogoni wyobraźni, te typy jeszcze by mi łomot spuściły. Lepiej się nie mieszać. Być jak Polon, on tylko śpi. Gdy Nobel coś zmaluje, mu to lotto. Wyobraźnia ponosi mnie za daleko, wracam do domu.

Kolejna nudna noc za mną, nic się nie działo. No absolutnie, wszystkie wiewiórki wyprowadziły się z okolicy na dobre, nawet orzechy zabrały. Cisza jak makiem zasiał, co parę godzin gdy instynkt podpowie sowa mieszkająca w okolicy zanurkuje po swoją zdobycz, a Nobel wraz z Polonem i Radkiem wybiegną na spacer sprawdzić czy żadna mysz nie podeszła w okolice domu. Igrają też ze sobą waląc się łapkami po swoich łbach, spędzając ten czas w zwykły, typowy dla kotów sposób. Są absolutnie nieświadomi tego, że obserwuję ich z dachu. Siedząc po turecku oglądam okolice, uwielbiam tak spędzać noce, o ile nie pada deszcz tak nielubiany przeze mnie deszcz. Futrzaki pewne kompletnej swobody wydalają co tylko można we wszelaki koci sposób prosto na kwiatki mojej mamy.
Poważnie, nudą wieje. Dzieciaki z sąsiedztwa już nie biegają wokół domów po nocach i nie udają tarzana we trzech na spółkę, prawdopodobnie skończyły im się dropsy. Muszę się zapytać taty co to było, bo chyba nie mentosy... Ostatnią anonimową kartkę z prośbą o więcej cukierków zignorowałem ("Dawaj dropsy!"), w poprzedniej była natomiast groźba:

"Drogi mieszkańcu domu przy ulicy Słowackiego, jeśli miła jest Ci rzyć Twojego ulubionego kota, Nobla (tak wiemy o Tobie wszystko, znamy imiona Twoich ulubieńców!)
to radzimy iść na współpracę. Jesteśmy w stanie posunąć się bardzo daleko aby osiągnąć cel. Spakuj tyle białych cukierków które nam ostatnio dałeś ile tylko możesz w papierową torbę i wystaw za drzwi rano o godzinie 7:00 następnego dnia. Pamiętaj, że jesteśmy jak duhy!"


"Duhy" pisze, że inaczej... Do szkoły maluchy. A poza tym skąd ewentualny "terrorysta" miałby wiedzieć co za cukierki dałem tym dzieciakom, one same przecież zeżarły je wszystkie w ciągu kilku godzin od pierwszej fazy, a poza tym pozbycie się Nobla to kusząca propozycja. Dzieciaki z sąsiedztwa są naprawdę zdesperowane.
-Schodzę z tego dachu.
Zeskoczyłem na werandę, pech chciał, że najbardziej pechowy kot tego świata stał obok.
-Nobel! Do jasnej cholery! Mama mnie zabije jak umrzesz na zawał!
-Miaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaauuuuu!
W czasie znacznie krótszym od męskiego orgazmu Nobel znalazł się w trzech czwartych w rynnie. Wystawał mu jakże charakterystyczny tyłek, łapy i ogon, który chciał wyrazić
S.O.S.
Kotku, ja Ciebie przepraszam, ale Ty zawsze jesteś tam gdzie nie powinieneś być. To niesprawiedliwe...
-Miau? To chyba oznaczało abym wyjął go z tej rynny, Dobrze , mówisz masz.
Przestraszony moim dotykiem , jednak już całkowicie wolny wybiegł na trawnik podskakując trochę dziwacznie i od czasu do czasu przewracając się na plecy.
Ahh... Westchnąłem, zwierzęta na łonie natury mają się tak dobrze. Dokładnie w tym momencie Nobel pochwycił w swoje pazury klomb kwiatów, który zapewne pomylił z bardzo zaciekłym przeciwnikiem. Biedny klomb bronił się dzielnie szeleszcząc i szumiąc co sił, opór jednak nie miał sensu, agresja Nobla była nie do ogarnięcia. Chyba każdy musi odreagować swój stres.
Nobel! Jak już skończysz chodź tutaj natychmiast!
Miau!
Przestraszony futrzak uciekł z miejsca walki jak najszybciej, w pośpiechu sugerującym, że mam pocałować w dupę całe jego kocie drzewo genealogiczne. Niech więc tak będzie, nie dostaniesz takiej porcji jak Radek i Polon. Oni są grzeczni. Udałem się w stronę kuchni, by zabrać jedzenie dla kotów, potem zacząłem rozdzielać porcję Dwie duże i małą specjalnie dla Nobla. W momencie gdy miałem już zamknąć pojemnik z kocim żarciem, w przedpokoju gdzie się znajdowałem pojawił się Nobel. To już nie był ten przestraszony kot co w ogródku. W jego oczach wrzała złość.
Zamurowało mnie kompletnie, Nobel wiedziony rządzą zemsty podbiegł kilkoma zwinnymi skokami do butów i podniósł nogę, skierował swoje przyrodzenie na pantofle taty. Pantofle zrobione ze skóry aligatora... Bez wahania otworzyłem puszkę whiskasa i nasypałem mu podwójną porcję. Nobel powoli opuścił nogę nie roniąc ani kropelki moczu. Podniósł dumnie głowę i z postawionym jak szczotka ogonem, podszedł do miski oznaczonej jego imieniem, zjadł ile miał tylko ochotę. Następnie puścił trzy bąki, które zostały mi w nozdrzach na długo i udał się na zasłużony spoczynek.

Nareszcie nadszedł długo oczekiwany weekend, czas w którym mogę odstawić w kąt mojego zapuszczonego pokoju troski związane ze szkołą oraz wszystkim co się z nią kojarzy, choćby w luźny sposób. Piątkowe popołudnie to odrzucenie plecaka z siłą pędzącego ekspresu w miejsce, z którego w moich marzeniach nigdy nie powróci. Na pewno wiecie jakie błogie ciepło rozlewa się w momencie gdy wrócimy uradowani do domu, a przed nami otwiera się wizja weekendu, świąt albo dwutygodniowych ferii. Lecz wtedy zwykle dzieje się coś niekoniecznie pożądanego, a dla mnie niejednokrotnie strasznego. Uruchamiamy w sobie pokłady energii, które nie pozwalają nam iść spać, leniuchować bezczynnie lub spędzać czas w inny wykwintny sposób. Po prostu się nie da. Całe, długie, ciągnące się jak guma przyklejona do włosów, dni czekamy z niecierpliwością na czas w którym będziemy mogli opierdzielać się jak nigdy przedtem. Powtarzamy z zapałem, "Prześpię cały weekend!", "Ale się pierd... na to łóżko". Jednak nie ma tak dobrze, wystarczy zwrócić uwagę na to o której godzinie potrafimy wstać w sobotę, a szczególnie co wtedy czujemy.
8:00 na zegarku? Nie chcę się spać, człowiek jest rześki jak skowronek. A parę dni wcześniej dałby się pokroić, cokolwiek, nawet język do gniazdka by włożył za kilka godzin beztroskiego snu.
Obudziliście się kiedykolwiek w sobotę przekonani, że jest zupełnie inny dzień? Targani pośpiechem, pakujecie książki gdy nagle spływa złoto w czystej postaci na umysł i ciało.
-Dzisiaj jest sobota!
Dzień ukochany przez miliony. Powrót do wygrzanego łóżka daje satysfakcję porównywalną do wygrania na loterii, dwa razy z rzędu. A jak to jest z zabieraniem się do pracy, nauki, odrabiania zadań? System: "No za chwilę", no i tak po czterdziestu czterech chwilach przychodzi wieczór, który spędzamy przed komputerem, telewizorem lub w inny dość typowy dla człowieka sposób, istnieje też opcja pójścia na odmóżdżenie się muzyką mechaniczną, ale to inna bajka.
Pocieszę Was, wampiry nie zasypiają. Zdołowani? Na pewno, ale zwróćcie uwagę, że konstruktywne spędzanie czasu, który zwykły człowiek przeznacza na sen nie jest łatwe. Można się uczyć, przyswajać niesamowite pokłady wiedzy, ale to nie jest takie proste jak bąk Nobla "brzzdrdd!". Wampiry czują się ciągle zmęczone, chce nam się spać, a nie możemy. Dupsko blade jak ściana Pentagonu! Nigdy nie zgadniecie jak melatonina działa na wampira. To coś w rodzaju pochłonięcia całej hodowli halucynogennych grzybów i zapicia tego wszystkiego red bullem z wódką. Nigdy więcej nie chciałem już zasnąć, ale w razie czego mam jeszcze eter w butelce. Tak dla próby, w chwilach słabości może się przydać.
Jest sobota rano, kociaki robią harmider niczym hałastra hałaśliwych chuliganów, nie przeszkadza to jednak nikomu. No chyba, że wejdą komuś prawie dosłownie na głowę. Mają też kilka miejsc, które starają się unikać. Pokój dziadka jest dla nich wykreślony z orientacji w budynku. Po co się pchać w rewir gdzie można zarobić śrutem w dupę ze strzelby pamiętającej czasy Bonapartego? Kociaki nauczone doświadczeniem zbliżają się tam na i tak bezpieczną odległość (to taka z której wampir nie słyszy szelestu futra z łapek o parkiet) nawet wtedy, gdy dziadek jest poza domem. Nobel jest pechowym kotem jak diabli, jednak w swoim fatum ma promyczek szczęścia. Gdy ten przeuroczy kocurek wtargnął do pokoju dziadka i zrzucił z komody jego szablę cały dom wiedział, że rozpętało się polowanie. Dziadek wystrzelił w kierunku Nobla tyle śrutu ile cekaem jest w stanie wypluć w ciągu kilku minut. Jednym z nielicznych elementów w domu które nie ucierpiały była miska Nobla. Po całym incydencie pochwycił ją w zęby i spróbował skryć się w pralce. Jednak, że była ona przestrzelona na wylot problemem było go nie odnaleźć.
W wyniku tego zajścia dom był kompletnie zrujnowany, podziurawione ściany, sprzęty domowe pełne śrutu. Rodzice po powrocie do domu zapytali się dziadka w wprost czy nie zaprosił przypadkiem kolegów i nie wzięło ich na rekonstrukcję bitwy nad Bzurą. Jednak w ogólnym rozrachunku mama była zachwycona, możliwość urządzenia wszystkiego na nowo napawała ją ogromnym entuzjazmem.
-To cudowne Nobelku Ty mój, że tak się stało! Jesteś bardzo kochanym Kotkiem!
Miau?
Nobel nie posiadał się z dumy, odmówił kolacji i zasnął schowany w najciemniejszym kącie domu. Kociak miał powody do zuchwałości, dziadek wystrzelił w niego około 25 kilogramów śrutu, co by z niego zostało gdyby nie zez rozbieżny staruszka?
Nowo wyremontowany dom spodobał się wszystkim, przy budżecie jaki włożyła w to mama można było spokojnie postawić drugi, a nawet trzeci. Hebanowe drewno na meble, popielniczki dla gości z czaszek krokodylów nilowych, noże kuchenne ze stali której nie powstydziłaby się sama agencja lotów kosmicznych. Boże chroń mnie przed żoną która z lekkością wydaje tak pieniądze jak mama... Bowiem lekką to mi ziemia będzie, o ile kiedykolwiek wampir zmarł na zawał serca. Najwyżej będę pierwszy.
Co na to tata? Jaka jest wasza reakcja gdy kumplowi w sklepie brakuje kilku groszy do zakupu? Po dziesięciu minutach nawet nie pamiętacie o tej kwocie. No właśnie. Taka jest moja rodzinka. Kocham ją jak tylko potrafię, kołek w tyłek dam sobie wbić za każde z nich, po prostu.

Rozdział II Zmiany

Spokojna noc jak każda, leżałem na swoim łóżku, czytałem notatki z ostatnich fakultetów. Matematyka jest taka przyjemna, ale tylko wtedy gdy się ją rozumie. Dobrze, że nie mam z tym problemów. Czas mijał powoli, a ja zajmowałem się przygotowaniem do matury. To przecież od tego zależy moja przyszłość. Jestem pewien pójścia na politechnikę. Może AGH? Hmm... Polibuda Śląska odpada, za daleko, nie będę całą Polskę swój tyłek wiózł by mieszkać w rejonie gdzie powietrze można kroić nożem ... WAT jest strefą marzeń. Lotnictwo i kosmonautyka na tym kierunku to rewelacja, świetnie byłoby się tam dostać. Nauczyciele mówią mi, że mam ogromne szanse, widzą we mnie potencjał. Promienieją na widok moich coraz lepszych wyników w nauce. Za Wojskową Akademią Techniczną przemawia fakt tego, że mieści się w stolicy. Chyba nie jestem wyjątkiem, że ciągnie mnie do dużego miasta. Całe szczęście, że nie muszę się obawiać o zabezpieczenie finansowe.
Dziadek się śmiał, że byłbym świetnym pilotem, podobno jak każdy wampir mam predyspozycje. "Nie mamy lęku wysokości, jesteśmy stworzeni do latania! A poza tym masz świetną orientację w przestrzeni. W wojsku zrobią z Ciebie faceta, a nie ciepłe kluchy w dupie schowane, które teraz ze sobą reprezentujesz! Możesz też związać się z obroną przeciwlotniczą, nikt tak dobrze jak Ty nie rozgniata komarów kapciem."
Dziadziuś jak nikt potrafił mnie zmotywować do pracy nad sobą.
Studia wiążą się z wyprowadzką z domu. To takie niesamowite, czeka mnie kompletnie inne życie. Będę zdany na siebie, wszystko w moich rękach. Nowe miasto, znajomi.
Będę dorosły w pełni tego słowa znaczeniu, odpowiedzialny sam za siebie. Nie mogę się doczekać tych dni gdy sam będę decydował o sobie.
-Jarek! Chodź szybko, biegnij, natychmiast!
Usłyszałem głos ojca, coś było nie tak. Pierwszy raz w życiu brzęczało w nim przerażenie. Nigdy nie słyszałem czegoś takiego. Spojrzałem odruchowo na zegarek w telefonie, czwarta szesnaście nad ranem. Wybiegłem posłusznie z pokoju, schody mignęły gdzieś za mną. W salonie na dole stał tata, broń w jego prawej ręce wywróciła mój świat do góry nogami, krew na jego nieskazitelnym garniturze wywołała mętlik w głowie, mnóstwo krwi, koszula była cała czerwona. Gdybym nie widział taty wieczorem nie wiedziałbym, że była biała.
-Co się dzieje!?
Głos załamał się na ostatniej sylabie, nie wierzyłem w to co widzę. Tata milczał, spojrzał mi głęboko w oczy. Ich kolor był diabelsko czerwony, jak krew!? Słyszałem jak z opuszczonej dłoni, w której tata trzymał broń kapały krople. Każda z nich rozbrzmiewała jak dzwon. Była zapowiedzią kolejnej, w tej strasznej muzyce było coś pociągającego. Jednak niepokój odpędził mnie od tej złowieszczej i podniecającej za razem melodii. Poczułem strach, w ułamku sekundy w mojej głowie na wierzch wypłynęło tysiąc pytań. Gdzie mama i dziadek? Czy jesteśmy bezpieczni? Co się w ogóle dzieje?
-Tato, co się stało?
-Jarek, do garażu! Natychmiast. Biegniemy! Nie ma czasu na zbędne wyjaśnienia, każda sekunda jest na wagę złota.
W ciągu kilkunastu sekund byliśmy w aucie, mercedes cls taty prezentował się niesamowicie, jak zwykle. Pomruk jego silnika był miły dla każdego miłośnika aut. Nobel prowadzony instynktem wskoczył w ostatniej sekundzie gdy zamykałem drzwi, położył się na tylnej kanapie i wydawało się, że nasłuchuje.
-Nobel, dobrze Cię widzieć. Powiedział tata.
Ojciec pierwszy raz w mojej obecności odezwał się do kota, zwykle ignorował wszystkie zwierzęta. To było prawie tak dziwne jak ta cała sytuacja. Oczy Nobla były skierowane w głowę mojego taty jakby próbował czytać jego myśli.
Pisk opon, nie minęło kilka chwil i mknęliśmy po wylotówce z miasta. Nie miałem pojęcia, że tata potrafi tak prowadzić, bezbłędnie wyprzedzał auta na ciasnych odcinkach, mieścił się tam gdzie inni by bali się spojrzeć. Dwie paki na blaszce. Trochę dużo, przy trafieniu w cokolwiek strefa zgniotu jest w okolicach tylnej rejestracji. Zjechaliśmy z krajowej siódemki.
Dwie stówki nie schodziły z licznika, nawet mimo tego, że droga była bardzo ciasna, co ostry zakręt auto zwalniało do prędkości, która pozwalała utrzymać się na jezdni.
-Tato, gdzie jest mama i dziadek?
-Oboje mają się dobrze, więcej nie powinieneś wiedzieć. Musimy znaleźć się w bezpiecznym miejscu, to jest nasz priorytet.
-To gdzie jedziemy?
-W bezpieczne miejsce.
Tata był niesamowicie poddenerwowany, jego spojrzenie wydawało się być nieobecne, jakby nie skupiał się na kierowaniu, ale na wszystkim co jest wokół auta. Zdarzało się, że odwracał gwałtownie głowę w jakimś kierunku. Co on może wychwycić w takim szumie? Przecież to nie możliwe! Ja kompletnie nic nie słyszę. Krew, która kapała na tapicerkę wierciła mi dziurę w psychice. Czemu czuję się taki podniecony? Przecież wampiry nie piją krwi od wielu lat! Mamy swoje leki, specjalną dietę. Do jasnej cholery, co się ze mną dzieje? Krew nigdy mnie nie pociągała! Czy tata kogoś zabił tą bronią? Bronił się? Co się mogło w ogóle stać?
-Tato, czemu masz czerwone oczy?
To pytanie zabrzmiało iście głupio, skojarzyło mi się z bajką o czerwonym kapturku. Zawsze miałem głupie powiązania. Jednak czułem, że fakt zmiany koloru oczu mojego taty może być iście istotny.
-Oni o nas wiedzą.
-Jak to o Nas wiedzą? Podobno od dziesiątek lat nasza społeczność się nie ujawnia, jedyne po czym można nas poznać to szybsze gojenie się ran, końskie zdrowie i ponadludzkie zdolności intelektualne, ale żaden z ludzi nie skojarzyłby tego z byciem wampirem. Skąd mieliby wiedzieć? Między bajki można włożyć opowieść o stworzeniu pijącym krew, ludzie się z tego śmieją, nie traktują poważnie. Wszyscy byliśmy doskonale ukryci, lepiej zorganizowani niż ktokolwiek przedtem! Nawet kościół nie mógł nam podskoczyć. Gdzieś w Watykanie są jeszcze zapiski ostrzegające przed wampirami, ale zadbaliśmy o to by to ucichło, dziadek mi mówił.
-Wiedzieli od dawna... Od bardzo dawna. Myśleliśmy, że jesteśmy znowu bezpieczni, jednak to była cisza przed burzą, poczekali aż staniemy się bardziej bezbronni niż kiedykolwiek przedtem. Przestaliśmy pić krew aby móc się zasymilować. Nie jesteśmy groźni dla ludzi, od końca pierwszej wojny światowej, słuch o nas kompletnie zaginął, zastanawiam się czy to nie był błąd. Około 99% procent wampirów z całego świata osiadło w Polsce, po prostu mamy tutaj korzenie, ale o tym opowiem przy lepszej okazji. Na pewno uczyłeś się o naszej historii, wiesz doskonale, że kilkanaście tysięcy naszych braci, w skrócie połowa inteligencji całej Polski została rozstrzelana. Czemu ruscy to zrobili? Bo dowiedzieli się przez wywiad jak ogromny potencjał ma nasz kraj, kilkanaście tysięcy genialnych umysłów! Umysłów, które mogły cały świat do swoich stóp rzucić. Wszystkie koncerny Japonii mogłyby teraz co najwyżej wycieraczki pod drzwi do naszych biurowców produkować. Głupotą było zamieszkanie w jednym kraju, mogliśmy rozsiać się po świecie, ale czasu nie cofniemy. Każdy popełnia błędy.
Mętlik w głowie, to jedno co teraz odczuwam. Przecież my dróg nawet dobrych nie mamy... Nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Kilkanaście tysięcy pobratymców zginęło... Było nas tak wielu. No kurwa mać!
-Niemcy o tym wiedzieli? Dla tego zaatakowali nas pierwsi, mam rację? To po to była druga wojna światowa, brzmi idiotycznie.
-To przypadek, po prostu rządził nimi fanatyk, nic nie wiedzieli. Ruscy wykorzystali okazję by Nas sprzątnąć. Prawie im się udało. Myśleliśmy, że mamy spokój, ale nie! Te dranie nie odpuszczą do końca! W zawierusze wojennej łatwo ukryć śmierć dużej liczby ludzi.
-Tato, ale jesteśmy przecież wampirami, nie mogliśmy się bronić? Legendy nie opierają się na niczym, kiedyś wzbudzaliśmy strach, nadludzkie zdolności, te sprawy.
-Tutaj był problem. Większość naszych pobratymców rezygnując z krwi stało się zagorzałymi zwolennikami ludzkiej natury, długowieczna abstynencja sprawiła, że woleli umrzeć niż znowu się upodlić i stać się bydlakami, potworami. Szli na egzekucje z głowami podniesionymi do góry i honorem w sercu. Duma z tego, że umierają jak ludzie stała się ich największym skarbem. Było jednak kilka przypadków obrony. Jeden z naszych dostał w głowę jak inni, jednak kula poszła po czaszce, ruskiemu ręka zadrżała i pożałował, w ciągu czasu krótszego od mrugnięcia ten ruski kat leżał z rozszarpaną szyją, a netoperek latał jak dziki po lesie i zabijał diabelnie szybko i dokładnie, ruscy kompletnie spanikowali. Co byś zrobił jakby mignięcie, jakaś smuga zabijała wszystkich Twoich kolegów? Zaczęli walić na oślep. W końcu dostał w głowę i skończyło się rumakowanie. Byli też inni dzięki którym cały ten mord wypłynął na wierzch. Pewien major poprosił aby strzelili mu w serce, a że był dość znany za granicą miał jakieś przywileje, żołnierz, który strzelał spełnił jego prośbę, kiedy nasi znaleźli te groby jeszcze żył, przekazał nam co zaszło, a potem poprosił o dobicie. To były nietypowe przypadki, odstępstwa od czyszczenia ludzkiego gatunku. NKWD kazało żołnierzom strzelać w głowę aby mieć pewność, że nikt nie opowie o tym co się wydarzyło, a poza tym szybko załatwić sprawę, proste i skuteczne. Nie potrafimy regenerować się tak szybko by przetrzymać zniszczenie mózgu. Nie jesteśmy stuprocentowo pewni jak NKWD wpadło na nasz trop, ale po latach nie zostaliśmy dłużni.
Wypowiedź taty brzęczała w uszach, każde słowo bolało. Zawsze myślałem, że urodzić się wampirem to takie szczęście. Nieśmiertelność o której ludzie tak marzą, pewność dobrobytu. Byłem nawet dumny z tego. Co tam, że jakoś nie do końca radziłem sobie z rzeczywistością, ale miałem wiele lat na naukę.
-Wiesz jak działa na nas ludzka krew? Stajemy się wyczuleni na wszystko, niemożliwie szybcy i chcemy więcej, a to niedobrze. Zapomniałbym, mamy też czerwone oczy...
-Zamordowałeś człowieka!? Proszę powiedz, że się broniłeś, że zostałeś napadnięty, że nie miałeś wyjścia! Ale co się stało, że piłeś krew!?
Łzy zaczęły płynąć po moich policzkach, nie miałem zamiaru powstrzymywać płaczu. Prawda, jaka do mnie dotarła była szokująca. Tata zabił, wypił krew człowieka, co się u diabła dzieje z tym popieprzonym światem? Wszystko staje się jasne, wtedy w salonie posoka, którą był pokryty jego garnitur była ludzka, ale niezrozumiałym jest to, co się ze mną działo. Dla czego chciałem tak bardzo jej zakosztować? Przecież normalna krew nigdy mnie nie pociągała, jestem zabezpieczony farmakologicznie.
-Nie jednego, a trzech. To po pierwsze. Napadli mnie, rozegrali to idealnie, snajper na dachu miał sprzedać mi kulkę, dwóch podstawionych typków było przynętą, która miała mnie zaczepić, wystawić na idealną pozycje do strzału. Na początku nie wiedziałem, co się dzieje. Pod własnym domem dwóch drabów jak szafy z nożami krzyczy abym dał im portfel, grzecznie i posłusznie go wyciągam, gdy z odległości stu metrów usłyszałem dźwięk ładowania broni. Wyczułem wszystko, obudziło się we mnie coś, co podpowiadało abym atakował. Wyrwałem pierwszemu z nich nóż, zanurkowałem pod ciosem drugiego. Rozciąłem tętnice lekkim ruchem, zanim upadł, drugi już także nie żył. Potrafię dać sobie radę z kilkoma napastnikami bez picia krwi, nie raz było o wiele gorzej, jednak to wszystko sprawia wrażenie ukartowanego.
Potem ledwo pamiętam, co się działo, oni musieli być nafaszerowani jakimś gównem, które sprawiło, że nie mogłem się powstrzymać od skosztowania ich krwi. Prawdopodobnie wypiłem bardzo dużo tego trefnego badziewia, bo nawet nie pamiętam, co się stało z tym trzecim, ale wiem, że musiało mu być gorąco, bo po zabiciu pierwszych dwóch prawie w ogóle się nie ubrudziłem. Spójrz jak wyglądam…
Tata rzeczywiście wyglądał fatalnie, krwią od niego zalatywało na kilometr, a wyglądał jak niewprawny rzeźnik.
-Co się teraz stanie? Będziesz musiał pić krew ciągle?
-Nie sądzę, poinformowałem społeczność o tym incydencie. Pobiorą próbki do badań i zabezpieczymy się przed tym jeszcze w tym miesiącu. Kolor oczu powinien zniknąć po kilku dniach.
Na razie mamy odgórne polecenie ukrycia się, ci z góry też nie wiedzą dokładnie, kto za tym stoi. Potrzebujemy stu procentowej pewności, aby zacząć działać.
Sunęliśmy jakąś wiejską drogą gdy nagle usłyszeliśmy huk, tyłem auta zarzuciło, złapaliśmy gumę! Gdzieś w tle tego odgłosu mignął mi cichutki wystrzał.
-Strzelają do nas młody! Głowa nisko! Jakieś 150 metrów za nami. Skąd u licha wiedzieli gdzie będziemy?
Całe szczęście, że dostaliśmy akurat za zakrętem, nie jechaliśmy zawrotną prędkością co pozwoliło tacie uniknąć kolizji z drzewem.
-Jak tylko wysiądziesz schowaj się za autem, ja posprzątam to towarzystwo.
Samochód się zatrzymał, otworzyłem drzwi i natychmiast położyłem się na wilgotnej drodze. Nawet nie usłyszałem, kiedy tata wyskoczył z pojazdu. Zdradzały to jedynie krzyki mordowanych ludzi, krzyki były krótkie jednak pełne emocji… Tata nie bawił się z nimi w kotka i myszkę.
-Nawet nie mrugnij, bo odstrzelę Ci ten łeb. A swojego mózgu nie znajdziesz bliżej niż w Bejrucie.
Zimna lufa przy mojej głowie wywołała przypływ panicznego strachu. Jeszcze nigdy moje życie nie wisiało na włosku, mówią, że gdy ma się umrzeć całe życie przelatuje przed oczami. Gówno prawda. Spojrzałem w górę, a nade mną stał wysoki mężczyzna w kominiarce, w dłoni zwykły pistolet, przy pasie krótkofalówka i granat, jego oczy mówiły, że zabił znacznie więcej ludzi niż jestem w stanie ogarnąć.
-Czemu?
Pytanie, które zadałem było kompletnie pozbawione sensu nie mam też pojęcia, czemu nie spróbowałem wykorzystać mojej szybkości, jednak człowiek w obliczu śmierci, tfu! Nawet wampir, może pleść głupoty i nie postępować logicznie.
-Chyba się ze ślepym przez szybę macałeś, że sprzedasz kulkę mojemu synowi.
W tym momencie usłyszałem trzask w karku mojego niedoszłego oprawcy. Zwłoki runęły na ziemię obok mnie. Na dzisiaj dość wrażeń.
-No synek, spierdalamy. Dzięki tej akcji wiemy jedno, zależy im na Tobie.
Nobel wyszedł w tym momencie z auta, przeciągnął się. Polizawszy swoją łapkę spojrzał na nas po czym miauknął.
-Wiem Nobel.
Tata spuścił oczy wypowiedziawszy te słowa.
Szybko zmieniliśmy oponę i zapakowaliśmy się do mercedesa. Miałem wrażenie, że kolejni nieproszeni goście, którzy chcą odstrzelić mój łeb czyhają za drzewem, krzakiem, a nawet kubłem na śmieci.
-Jarek, czy Ty chciałeś wypić krew? Pociągała Cię?
-Tak tato.
Wypowiedzenie tych słów zabolało mnie, poczułem obrzydzenie sam do siebie. Jak można wypić ludzką krew? To jest nie do akceptacji. Kiedyś cały ród odżywiał się tak jak instynkt podpowiadał, ale to plama na honorze naszej społeczności! W oczach ludzi jesteśmy istotami bez duszy i sumienia, diablimi pomiotami, które chcą nasycić swoje pragnienie. Jednak wiek temu było nas na świecie niewielu, to sprawiało, że nasze zbrodnie w porównaniu do ludzkich były niczym. Nie my wywołaliśmy setki wojen, nie mordowaliśmy się bez opamiętania. Bomba atomowa, gazy bojowe, broń biologiczna i chemiczna, to dzieła ludzkich naukowców. W czasie, gdy oni byli zajęci wynajdywaniem coraz to nowych rodzajów broni nam udało się przeszczepić serce człowiekowi. Spowolnić rozwój AIDS. To nasze działania na skale globalną pozwoliły na masowe szczepienia, wskaźnik zgonów dzieci spadł łeb na szyję! Nasz pobratymiec Fleming odkrył penicylinę. Poważnie się zastanawiam czy młodych wampirów nie powinno się straszyć właśnie ludźmi.
-Nie zrobiłeś jednak tego, to bardzo niebywałe. Jestem wampirem już bardzo długi czas, nawet moja samokontrola w naszej społeczności jest zaskakująco dobra.
Jednak po tym, co dzisiaj się stało mogę powiedzieć, że w rzeczywistości można ją o kant dupy rozbić.
-Zauważyłeś jednak, że chciałeś wypić ich krew dopiero, gdy wydostała się z ciała? Przecież skóra nie jest tak ogromną barierą.
-Dobrze synku kombinujesz. Uważam jednak, że takie właściwości nafaszerowanej krwi nie są przypadkowe.
Pochwała taty zadziałała niesamowicie, nie często mogłem ją w życiu usłyszeć. Wypowiedziana w takich okolicznościach miała podwójny urok. Poczułem się dumny z siebie.
-Tato! Przecież to jest genialny sposób na identyfikacje! Wystarczy na jakimś spotkaniu podstawić paczkę krwi z tym czymś i wylać ją w pomieszczeniu.
-Młody… Nawet tak nie mów. Za trzy dni w Gdańsku zbiera się większość autorytetów medycznych kraju, w tym śmietanka tego towarzystwa to nasi.
To się dzieje zdecydowanie za szybko. Komu może zależeć na tym, aby ujawnić nasze istnienie? Tata skręcił na polną drogę, zwolnił znacznie.
-Już jesteśmy na miejscu?
-Tak, tutaj jesteśmy bezpieczni. Jednak zapłaciliśmy za to dużą cenę. Słyszysz podmuchy?
-Tak
W tle było słychać gwałtowne powiewy, tak jakbym był nad morzem.
-To nie sprawa wiatru, to nasi pobratymcy musieli wypić ludzką krew by w razie jatki móc nas chronić. Są wystarczająco szybcy i silni by obronić nas przed sporym atakiem.
Zajechaliśmy na podwórze dużego domu, wręcz pałacyku. Przywitało nas kilkunastu wysokich mężczyzn ubranych w obcisłe czarne ubrania. Każdy z nich był uzbrojony. Powoli wysiedliśmy z auta, twarz taty promieniała uśmiechem.
-Cześć Adam, kopę lat.
Słowa zostały wypowiedziane przez przystojnego mężczyznę typowej urody sprzed stu lat. Doskonała sylwetka, szerokie ramiona. Twarz lekko okrągła, kręcone włosy zaczesane do tyłu. Drobny i cienki wąsik na twarzy był oznaką braku orientacji we współczesnej modzie.
-Julku, miło Cię widzieć. Kto do nas zdążył zajechać?
Albo mnie gęś w twarz kopnęła z pół obrotu albo własne oczy okłamują. Ten facet ze śmiesznym wąsikiem to literacki rywal mojego taty!
-Wszyscy, nikomu nic się nie stało. Nie byłeś jedynym, który został zaatakowany. Wyobrazisz sobie, że Dzikiego chcieli załatwić w jego własnym domu? Nie wiem czy to były jaja, ale każdy z nich miał naszyjnik z czosnku i osinowy kołek w ręku.
Tata uśmiechnął się jeszcze radośniej niż wcześniej
-To chyba obeszło się bez rozlewu krwi.
Julek trochę spochmurniał.
–Wręcz przeciwnie… Jeden z nich skaleczył lub po prostu miał otwartą ranę. Myślę, że nawet mogli nie zauważyć, że zostali zabici. Gdy tylko podeszli na kilkadziesiąt metrów do domu Dziki wyskoczył jak… Dziki.
Czemu wszystkie ataki wyglądały tak jakby specjalnie miały się nie udać? Ten ktoś sprawdza czy nasze mechanizmy działają identycznie? Co się za tym kryje? Moje rozmyślania przerwało wyjście kota z samochodu.
-Cześć Nobel.
Cały komitet powitalny wypowiedział te słowa w jednym momencie. Zamurowało mnie kompletnie, co to w ogóle ma być. Tym poważnym mężczyznom nie wydało się to ani trochę śmieszne. Jeden z nich, najniższy, ale najbardziej krępy powoli i niepewnie zaczął iść w stronę kota. Następnie z miną zdradzającą ogromny strach kucnął i pogłaskał Nobla po głowie. Gdy ten otarł się o jego nogę cały komitet powitalny widocznie odetchnął z ulgą.
-Panowie, ja tego kabaretu dłużej nie zniosę. Jeśli mi nie powiecie, co to za kot i czemu kilkunastu dorosłych wampirów uzbrojonych po zęby boi się Nobla to dzwonię do domu bez klamek i szybko słoneczka nie zobaczycie!
Sam się zdziwiłem moją śmiałością, nie powinienem się odzywać w ten sposób do starszych. Odetchnąłem z ulgą na widok uśmiechniętych twarzy.
-Jarku, nawet nie skończyłeś liceum, jesteś bardzo młody. Dziwne by było gdybyś wiedział, kim jest… Nobel. On nie mieszkał u Was przypadkowo, ale z Twojego powodu.
-Miau.
Na ten dźwięk cała ekipa Julka wzdrygnęła się i skuliła w sobie. Nobel najwidoczniej dumny z siebie przeszedł między nogami kilku z nich i pomaszerował w stronę domu. Jego sterczący ogon sugerował, że dawno nie spędził tak dobrego dnia.
Dojechaliśmy na miejsce. Gdziekolwiek jesteśmy, zakładam, że nie więcej niż w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od domu, mogę czuć się bezpiecznie. Pałacyk, w którym mamy zamieszkać prezentuje się niesamowicie. Usadowiony na pagórku w cieniu wysokich drzew. Jego śnieżno białe ściany wyróżniają się na tle jesiennego pleneru.
Pałacyk to może źle powiedziane. To zdrobnienie może narzucać wyobrażenie o jego małych rozmiarach. Jest wręcz przeciwnie. Stojąc pod nim można podziwiać jego strzelistość i lekkość. Dwa piętra dodatkowo zdobione wieżyczkami dodają historycznego klimatu. Gdyby nie auta wyjeżdżające, co rusz z podziemnego garażu, dziesiątki kamer noktowizyjnych, strażnicy z bronią o czerwonych oczach można by rzec, że cofnęło się w czasie o kilkaset lat.
Jednak tak nie jest, aktualny stan rzeczy zastanawia mnie, ciągle trapi mnie pytanie: „Kto pragnie naszej zagłady i dla czego?”. Wraz z tatą dostaliśmy kwaterę, w której zastaliśmy mamę i dziadka. Moja radość nie trwała jednak zbyt długo, pół godziny po przyjeździe zwołano zebranie w imponującej auli. Imponującej dla tego, że większość miejsca zajmowały portrety wielkich pisarzy, lekarzy, naukowców. Tylko, po jaką cholerę postawiono tam obrazy, gdy te mordy widzę na żywo? Może przesadzam, jestem bardzo zdenerwowany, a to dla tego, że po wejściu do auli zostałem wyproszony z racji mojego wieku i braku orientacji w polityce społeczności. A to chamidła, jestem wampirem jak każdy z nich. Żeby w taki sposób mnie potraktować. W szkole byłem gorzej niż dziwakiem, nawet woźny na mnie patrzył w dziwny sposób, a teraz to samo tutaj. To jakiś koszmar, cała ta gruba afera zatacza na pewno jakiś krąg wokół mnie. Bez powodu ten typ w kominiarce nie chciał wysłać mojego mózgu do Bejrutu.
-Biorę sprawy w swoje ręce.
Słowa, które wypowiedziałem bardzo stanowczo na głos nie do końca zabrzmiały tak jak tego chciałem. Wyraźnie przygasłem. Niech to szlag wszystko weźmie, czuję się niesamowicie bezradny, kompletnie bez wpływu na otoczenie.
-Nawet sam do siebie nie potrafię mówić stanowczo.
Przechadzając się alejkami na ławeczce siedział dziadek. Podszedłem szybko zaciekawiony, czemu nie spędza czasu na zebraniu, które podobno jest tak ważne.
-Dziadku, wszystko w porządku? Czemu nie obradujesz razem z innymi?
Twarz dziadka z pochmurnej zmieniła się w groźną.
-Niegdyś mnie się radzono w sprawie dobra kraju. Gdy doszliśmy do władzy zapytano, jaki nasz cel, jaki program. Otóż najprostszy z możliwych, bić kurwy i złodziei. Teraz wolą debatować niż działać.
Nie do końca pojąłem, o czym dziadek mówił, ale na pewno miał rację. Zaraz, skoro siedzę właśnie obok najmądrzejszego wampira, jakiego znam to może zapytać się, o co w tym wszystkim chodzi.
-O co w tym wszystkim chodzi? Czemu jesteśmy na celowniku?
-Jarku, w życiu jest jak w chlewie, każdy chce do koryta. Jeśli nie wiesz, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze.
Pieniądze? Jak ktoś może zdobyć pieniądze zabijając wszystkie wampiry? To nie trzyma się kupy, rozumiem jakieś wyłudzenia, szantaże, ale to?
-Dziadku, ale jaką korzyść można mieć z naszego unicestwienia? Zakładając, że ktoś, kto za tym stoi właśnie do tego zmierza.
Rozmowa z dziadkiem jest tym czymś, czego młody netoperek od życia może tylko wymarzyć. Ma wystarczająco dużo cierpliwości by nawet mało pojętnemu słuchaczowi wyłożyć wszystko bardzo zrozumiale. Tacy właśnie są dziadkowie i dla tego w oczach małych dzieci są tak ważnymi osobami.
-Dzięki nam handel bronią w Środkowej Europie nie podnosi się z ziemi, dostajemy pieniądze z dotacji na rozwój medycyny i nauki. Rywalizujemy z korporacjami farmaceutycznymi, które chcą leczyć, a nie wyleczyć. To miliardy złotówek. Ktoś, kto chce nas sprzątnąć może być ważną szychą siedzącą na ropie, a wtedy bym się bał lub jakimś desperatem, któremu biznes upadł, a my przestraszyliśmy się trochę za bardzo. W sumie mamy ogromne wpływy, ale ten, kto ma wpływy nie powinien czuć się bezpiecznie.
-To w skrócie nie za bardzo opłaca nam się wychylać w tym Gdańsku…
Dziadek spojrzał na mnie ostro.
-Jarek, co wiesz o Gdańsku?
-No… Tam ma się odbyć konferencja z udziałem medycznych autorytetów, a przecież nie jest tajemnicą, że nasza społeczność to śmietanka tego towarzystwa.
Dziadek jakby odetchnął z ulgą. To nie był wampir taki jak mama i tata, który potrafił ukryć emocje. Może nawet nie chciał.
-Jeszcze jedno. Dla czego wampiry traktują mnie…
-Gorzej?
Skąd on to wiedział? Chyba jestem pod czujnym okiem mojej rodzinki, nie do końca pozbawiony nadzoru.
-Dokładnie, tak jakbym był inny niż oni. Pomijam oczywiście wiek. Czemu tak jest?
Dziadek położył mi rękę na ramieniu, uśmiechnął się szeroko i spojrzał głęboko w oczy.
-Wnuczek, oni Ci zazdroszczą. Te wszystkie pijawki za swoich młodzieńczych lat piły krew jak popaprane, to staruchy w porównaniu do Ciebie, ich wypociny są lekturami w szkołach. Ty jesteś młody i nic takiego się z Tobą nie dzieje. Zabezpieczenie farmakologiczne w młodym wieku i tak gówno daje. Gdyby nie to, że po prostu masz dobre serce i normalnych rodziców to pewnie biegałbyś po lesie z ludzką nogą w zębach.
Po tych słowach ogromny ciężar spadł mi z serca, nie jestem od nich gorszy. Oni wszyscy mi po prostu zazdroszczą mojej silnej woli, tego, że nie pragnę ludzkiej krwi, a chyba najbardziej pełnego człowieczeństwa. Poczułem uśmiech na mojej twarzy.
-Dziękuję dziadku, chyba wrócę do pałacu.
-Idź, idź. Zacznij walczyć o swoje.
Podbiegłem do pałacu zmotywowany słowami dziadka. Nie dam sobą pomiatać, wejdę na zebranie i siłą mnie stamtąd nie wyciągną. Ważniaki poryte, no i co z tego, że pochodne drugiego stopnia w pamięci liczą. Pierwiastek mnie to obchodzi.
Klnąc w myślach wbiegłem do opustoszałego pałacu, schody mignęły za mną w chwili. Drzwi do auli stanęły przed moimi oczami, uderzyłem w nie barkiem, aby dla lepszego efektu wtargnąć na zebranie. Pech chciał, że otwierały się w drugą stronę, co sprawiło, że odbiłem się od nich jak piłeczka. Trochę przygaszony tym faktem, ale nadal z ogniem w sercu podniosłem się i przekroczyłem drzwi.
Ogromna sala, odrobinę przypominająca polski sejm. Z taką jednak różnicą, że tam jest 460 koryt, a tutaj może 200. Wszystkie głowy odwróciły się jak na komendę. Wpatrzone, ciekawskie w większości czerwone oczy spoglądały na mnie z nieukrywanym zainteresowaniem. To uczucie nie należy do najprzyjemniejszych, nigdy nie lubiłem spóźniać się do klasy gdyż wtedy wszyscy na mnie patrzyli, a co dopiero, gdy dwustu dorosłych wampirów obserwuje mnie bacznie. Sekundy mijały w zaskakującym tempie. Jedyne, na co było mnie stać to wykrztuszenie z siebie dwóch słów.
-Dzień dobry.
Zero reakcji, no może prawie zero, kilkudziesięciu członków obrad mrugnęło jak na kolejny rozkaz. Jeden z nich nawet wstał, aby lepiej mnie widzieć, rozpoznałem w nim współczesnego polityka, który strasznie lubi wszędzie nosić ze sobą męskie członki poza tym nie lubi prezydenta ani kaczek, przynajmniej tak twierdził. Dziwny gość.
-Miau.
To na to zebranie został zaproszony nawet Nobel! No polski kabaret! Czeski film! Niemiecka kiełbasa, czy jakoś tak… Nobel najwyraźniej znudzony tą ciszą miauknął po raz kolejny, wyciągnął swój grzbiet, polizał łapkę i ruszył w stronę wyjścia. W tym momencie wszyscy powstali i zaczęli kierować się w stronę wyjścia. Wychwyciłem w tłumie entuzjastyczne szepty, które zachwalały moją osobę
-Już mi się zasypiało. Dobrze, że młody wparował.
Muszę nad sobą poćwiczyć. Oj zdecydowanie.
Stałem w drzwiach i sala prawie opustoszała. Tata podszedł do mnie wraz ze swoim przyjacielem Julkiem.
-Synek, zdecydowaliśmy co z Tobą zrobić. Jeśli ktoś chce Cię sprzątnąć to należy utrudnić mu to zadanie. Jutro rozpoczynasz szkolenie.

Rozdział III Szkolenie

Noc minęło szybko, nie dłużyła się jak zwykle swoją monotonią. Każdy szmer, zawirowanie powietrza wychwycony przez zmysły był postrzegany zupełnie inaczej. W przyszłości od mojej czujności będzie zależeć życie, przynajmniej takie mam wrażenie. Coś musi nade mną naprawdę wisieć skoro jestem celem jakiegoś zdesperowanego łowcy wampirów lub entuzjasty własnych interesów. Jeszcze mi tutaj tylko brakuje czosnkowych krucjat pod chałupę i paczek z osinowymi kołkami. O bombach nie wspomnę. Dochodziła piąta rano, zapowiadał się deszczowy dzień. Ciemne chmury zakryły całe niebo, krople deszczu zaczęły uderzać o dach. Typowa jesienna pogoda, gdyby nie to, że wampirom nigdy nie bywa zimno to zapewne narzekałbym na porywisty wiatr. Przebrałem się w strój, który otrzymałem wraz z poleceniem gotowości o 5 rano. Czarny żołnierski mundur i ciężkie wojskowe buty. Przyjrzałem się sobie w lustrze. Poprawiłem odzienie, aby leżało na ciele idealnie.
-Ale słodka fotka by wyszła… Bym miał w cholerę komentarzy. Jeszcze gdybym dostał broń i zrobił groźną minę…
Usłyszałem ciężkie kroki w korytarzu, wampir, który tutaj zmierzał na pewno chciał abym go słyszał. Odeszłam od lustra, wygładziłem mundur po raz kolejny i czekałem na pukanie. Osoba o dudniącym kroku była już niemal pod drzwiami. Spodziewałem się lada chwila pukania i już chciałem wykrztusić z siebie „proszę!”, gdy drzwi otworzyły się z takim hukiem, że jeden z zawiasów przeleciał przez pół pokoju.
Moich oczom, (które same nie wierzyły i gdyby mogły poszłyby się upić od tego widoku) ukazał się średniego wzrostu wampir z twarzą umorusaną jakimś maskującym… Czymś. Szeroki jak szafa trzydrzwiowa z dołączoną komodą. Tlący się papieros trzymany w ustach dodawał charakteru tej postaci, widać, że mimo przynależności do społeczności w dupie ma wszystkie postulaty związane ze szkodliwością tytoniu. Okulary przeciwsłoneczne, nie do końca trafnie dobrane dawały odczuć, że mój nauczyciel ma słabość do filmów o komandosach. Zwłaszcza tych gdzie główny bohater przez 120 minut lata z największą giwerą, jaką można tylko zmieścić w kadr filmu i robi rozpierduchę godną trzech oddziałów piechoty morskiej i działa szturmowego
-Co się tak lampisz Ty kocia łajzo!? Żołnierza na oczy nie widziałeś chłopczyku!? To się doigrałeś, siedzisz przy przełożonym debilu!? Wstawaj! Baczność!
-To jakiś zły sen…
-Dokładnie! Ja jestem najgorszym ze wszystkich Twoich koszmarów, jestem Twoim dowódcą, któremu powierzono zadanie przeszkolenia Cię! Ze zwykłej łajzy mam zrobić faceta. Mam jeszcze na to tylko miesiąc.
-Tak krótko?
To nie jest długi okres czasu, a z drugiej strony mam przecież maturę. Muszę się uczyć, a nie bawić w harcerstwo. Powinni nauczyć mnie strzelać i po sprawie.
-Słuchaj kocie, nazywają mnie Zdzisiek. Od dzisiaj jestem Twoim bogiem, mamą, tatą, dziadkiem babcią i całym jej kółkiem brydżowym! Bez mojego rozkazu nie masz prawa nigdzie ruszyć dupy!
Ucieleśnienie chińskiej podróbki Bogusława Lindy właśnie uświadamiało mnie jak ciężkim jest życie bez umiejętności zabijania gołymi rękami. W jego jakże bogatym słowniku dominowała polska łacina, ze słowem „kurwa” na czele. Obyłem się z nim już tak bardzo, że potrafiłbym wymienić tysiąc zastosowań odnośnie każdej sytuacji życiowej.
Zostałem wygoniony przed pałac i zmuszony do biegania z 40 kilogramowym plecakiem. Dla wampirzej kondycji to byłaby pestka gdyby nie fakt, że gonił mnie mój nauczyciel, za każdym razem, gdy udawało mu się zmniejszyć dystans zostałem sowicie nagradzany masażem pośladków za pomocą jego trepów. Stałem się uciechą całego zjazdu okolicznej społeczności, nawet Nobel całymi godzinami obserwował moje poczynania.
-Kocie, popołudniem będziesz uczył się walczyć wręcz!
Chwila wolnego czasu dodała mi trochę otuchy, może spędzę ją na okładaniu obolałych miejsc lodem. Z drugiej strony, po co? Za parę godzin szykuje się niezły łomot, ten świr chce zrobić ze mnie maszynę do zabijania, a ja nawet w szkole nigdy się nie biłem. Raz zdzieliłem kolegę w nos, ale to na pewno się nie liczy.
Wracając do pałacu, kompletnie ubłocony (zdarzyło się parę takich kopniaków, które posłały mnie prostu na ziemie), postanowiłem lekko się odświeżyć. Po wziętym prysznicu, została mi chwila na szybki obiad. Stres związany z treningiem walki spowodował, że nawet nie pamiętałem, co zjadłem.
-No młody, witam ponownie po przerwie, nogi Ci już odpadły?
Czułem zmęczenie, to nie ulega wątpliwości, ale z drugiej strony miałem wrażenie jakby moja kondycja i szybkość znacznie się zwiększyła. Może to niemożliwe, ale podoba mi się.
-Nie masz siły się odezwać? No dobra, masz do tego prawo. Stawaj przede mną, podstawowym warunkiem przeżycia to nie jest dać się trafić. Nie mówię tutaj o zwykłym ludzkim ciosie, niektóre z tych łobuzów potrafią nosić kastety, noże…
Wykład trwał kilka minut, czułem, że ta nauka może zostawić po sobie kilka pamiątek na moim ciele. Lekcja odbywała się w ogrodzie za pałacem. Nie byliśmy sami, wielu wampirów przyszło obserwować moje poczynania. Jedni z szyderczymi uśmiechami widocznie znudzeni tymi wszystkimi zebraniami przyszli trochę się rozerwać, inni pozdrawiali mnie gestami ręki, od kilku usłyszałem nawet głośne „Powodzenia!”. Nawet na pobliskim drzewie siedział Nobel, który chyba za punkt honoru postawił sobie obserwowanie moich marnych poczynań.
-Dobra kocie, będę próbował zrobić Ci krzywdę, a Ty masz tego uniknąć.
Nie czekając na moje słowa Zdzisiek wyprowadził szybki cios w kierunku mojej szczęki, jednak coś było nie tak, a może właśnie bardzo na tak. Jego szybki (tak mi się przynajmniej wydawało) cios w rzeczywistości okazał się tak powolny, że z dziecinną łatwością zanurkowałem pod jego ręką i stanąłem za plecami przełożonego. Mogłem zrobić wszystko, kompletnie nie wiedziałem z czym to się wiąże, ale instynkt podpowiadał mi, że spisałem się rewelacyjnie. Słyszałem rytm każdej z żył i tętnic w jego ciele, serce waliło jak młotem, każde drgnięcie powietrza wokół jego ciała było natychmiast odbierane przez jego ciało. Za uchem Zdziśka pojawiła się kropelka potu. Poruszyła się gwałtownie i poleciała ku ziemi, gdy ten obracając się próbował wyprowadzić kolejny cios. Zanim spadła uchyliłem się znacznie szybciej niż wcześniej i znowu stanąłem za jego plecami, zdążyłem ją jeszcze uchwycić w powietrzu.
Czując odrobinę wilgoci na dłoni zastanawiałem się, co się ze mną dzieje, jeszcze rano byłem popychadłem tego niewydarzonego Rambo, a teraz jestem w stanie uniknąć jego ciosu.
Kompletnie nie mam pojęcia, czemu to było tak dziecinnie łatwe, jeszcze parę godzin temu byłem o wiele wolniejszy. Przecież nikt do jedzenia mi ni czego nie wrzucał, a krwi nie piłem.
Cała ta sytuacja trwała może tyle, co szybki wdech. A wywołała niespodziewaną reakcję, ludzie przesiadujący na ławkach, spacerujący po ogrodzie, którzy wcześniej obserwowali mnie kątami oczu wpatrywali się we mnie wprost porzucając swoje ubiegłe czynności. W czasie tej dzwoniącej po uszach ciszy Nobel spadł z drzewa z głośnym odzewem.
-Miaaaaauuuu!
Nawet to nie przerwało tej krępującej sytuacji. Teraz to ja poczułem pot na moim czole.

3 komentarze:

  1. Suuupeeerr!
    Powinieneś koniecznie napisać książkę. Ja nie przepadam za czytaniem książek, ale ta treść jest bardzo ekscytująca. Po prostu rewelacyjna!




    adres kontaktowy: monika1144@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest na prawdę świetne :) powinieneś pisać dalej i wydać swoją książkę. Pomijając niektóre niedociągnięcia, tekst jest lekki, przejrzysty i dobrze się go czyta. Fajne jest też to że przywołałeś historię, literaturę itd. Tak 3mać :)

    OdpowiedzUsuń