Rana w okolicach karku paliła ostrym bólem, jednak adrenalina we krwi nie pozwalała na przejmowanie się tym. Echo całej akcji było jeszcze we mnie. Nawet nie czułem, abym jeszcze krwawił. Zwykły wampir jest w stanie przeżyć postrzał, który nie uszkadza żadnego z istotnych narządów. Kulka w serce, utrata dużej ilości krwi jest dla nas równie śmiercionośna, co dla zwykłych ludzi. Oparzenia znosimy znacznie lepiej, a wahania temperatur nie robią prawie żadnego wrażenia, nurkowanie w lodowatej wodzie trochę hartuje. Trucizny… Prędzej otruje się koza niż wampira. To mówi wszystko.
Jednak ja jestem trochę inny, moja regeneracja jest na wyższym poziomie. Nie wiem na jak wysokim, ale nie mam ochoty testować gdzie jest jej granica. Na pewno nie mogę sobie pozwolić na oberwanie w serce, głowę albo aortę. Tam ułamki sekund sprawiają, że miliony tkanek i naczyń krwionośnych są rozrywane na strzępy, a ciśnienie krwi jest tak ogromne, że zanim dojdzie do mnie, co się stało wampirzy Eden będzie mnie witał.
Z drugiej strony ciekawi mnie czy jestem o wiele silniejszy od swoich pobratymców. Poczucie własnej siły rodzi dziwną chęć sprawdzania jej. Czując własną potęgę podświadomie pragnę ją manifestować na wszelkich polach. Boję się, że to może się obrócić przeciwko mnie.
Ból powoli zaczynał mijać, sprawy bieżące zaczęły napływać do mojego rozumku. Czy Zdziśkowi nic nie będzie? Pierwszy raz w życiu widziałem ranę postrzałową z tak bliska. Rozsądek przemawiał, że mimo dość efektownych obrażeń powinien się wylizać.
Trzeba wlać w siebie odrobinę optymizmu, nikt z naszych nie zginął. Zdzisiek miał darmową wizytę u dentysty, ekspresowe usuwanie ubytków. Z chłopakami rozprostowaliśmy kości i pobiegaliśmy po lesie, nawet trochę postrzelaliśmy. Nobel wyszedł na spacer, a jak tego mało to może się dowiemy, kto chciał Nas skasować.
Widzenie we wszystkim negatywnych aspektów jest destruktywne dla naszej osobowości. Ciągle zauważamy to, co nam nie pasuje. Z czasem zdarzenia dla nas sprzyjające, szczęśliwe momenty zaczynamy odbierać jako odstępstwo od normy i podświadomie tęsknimy za powodami do marudzenia.
Koniec z tym. W tym lesie jest naprawdę bardzo ładnie…
Po wypowiedzeniu tych słów rzucił mi się w oczy widok roztrzaskanej czaszki pechowego snajpera.
-Bardzo ładnie, a przede wszystkim kolorowo.
-Rozmawiałem z Arturem, to jeden z członków Twojej grupy, jakbyś nie wiedział. Opowiedział mi, że uratowałeś im skórę, zrobiłeś na nich wszystkich ogromne wrażenie, nie do końca są w stanie uwierzyć, że jakiś młokos dał radę.
Tata nie do końca był zachwycony całym zajściem, wolałby chyba żebym schował się za drzewem i czekał aż pozostałe grupy skończą robotę. To wydaje się logiczne, jednak w momencie zagrożenia życia swojego lub kompanów chłodna kalkulacja to nieczęste zjawisko.
-Można tak powiedzieć, ale chyba nikt by nie zginął jakbym poczekał na was leżąc schowany wraz ze Zdziśkiem za pniakiem.
Przyznaję się do błędu, to chyba nazywa się dorosłość. Chociaż dojrzałością jest także chęć ustatkowania się, nie zabieranie na szkolne wycieczki plecaka pełnego słodyczy czy choćby stawianie dobra bliskich nad swoje.
-Nie wiesz tego, Zdzisiek dostał dość konkretnie. Może uratowałeś mu życie, nie wiesz też czy ten nicpoń z giwerą jak trąba słonia nie odstrzeliłby komuś tyłka.
-No ale…
Myślałem, że tata chce mnie zrugać za mój akt głupiego heroizmu. Mu chyba ciężko wypowiedzieć pochwałę. Mam czasami wrażenie, że skąpi ich, bo sam nie doświadczył ich zbyt wiele. Może boi się, że skończą się i nie będzie na później?
-Młody zrobiłeś dobrze, zareagowałeś właściwie. Jestem z ciebie dumny, bardziej niż ze wszystkich dzieł, jakie kiedykolwiek napisałem. Synu.
Ciemne pomieszczenie z mocnym, żelaznym krzesłem na środku. Na nim siedzi wysoki mężczyzna o idealnej sylwetce. Nie jest on nabitym mięśniakiem. Rzeźba jego ciała sugeruje, że spryt i szybkość stawia ponad siłę. Byłby ideałem urody gdyby nie oczy. Całe czarne, nieludzkie, potworne.
Ręce skrępowane kajdankami podłączonymi pod prąd, wystarczy, że wstanie z krzesła i gorzko pożałuje.
Kilka blizn po postrzałach z dnia ubiegłego zdobi jego ciało. Żaden z wampirów lekarskiej społeczności nie mógł uwierzyć, że wylizał się z tego tak szybko. Nie ma prawie żadnego śladu.
Seria z mp5 uderzyła prosto w jego brzuch zanim zdążył chwycić broń. Gdy akcja się skończyła był w stanie próbować uciekać.
Twarda bestia. Takie są najgorsze, własną nogę odgryzie by tylko móc nią okładać wroga po głowie.
Przesłuchanie nic nie dało, zero chęci współpracy. Zgodzono się, że jedyną opcją będą dość popularne tortury albo nafaszerowanie go jakimiś narkotykami. Druga opcja jednak zyskała większe poparcie. Tortury są przecież nieludzkie! Głosy sprzeciwu spaliły na panewce ideę wkładania rozżarzonych prętów w różne części ciała.
Do celi wszedł jeden z wampirów. Oczy więźnia wodziły za nim dokładnie.
Zadawał do znudzenia mnóstwo pytań, wciąż te same. Cały czas, w kółko.
Próba irytacji więźnia byłą także jakąś metodą, łamanie psychiki nie jest procesem, który trwa kilka dni.
-Milczysz, nic nie chcesz powiedzieć. My cię nauczymy bycia wylewnym. Szczególnie, kiedy ktoś ładnie prosi.
Podszedł bliżej, zajrzał w oczy osadzonemu. Uśmiechnął się z wyraźną satysfakcją. Jednak w ułamku sekundy jego mina zrzedła. Więzień skrępowany tylko kajdankami kopnął piszczel wampira z taką siłą, że jego głowa z impetem uderzyła o posadzkę. Oszołomiony nie był w stanie wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku, a już sekundę później nie miał na to kompletnie żadnej ochoty, gdy poczuł ciężkie buty na swojej głowie ułożone w taki sposób, że skręcenie karku to fraszka, szczególnie dla kogoś tak doświadczonego.
-A teraz wyjmiesz kluczyki z kieszeni.
Julek nie miał ochoty protestować, rozkuł czarnookiego. W myślach analizował sytuację, wiedział, że więzień nie ma szans. Uspokoił się trochę. Wtedy rozległ się trzask skręconego karku. Julek nie musiał się już martwić niczym, absolutnie niczym.
Opowieści o wampirach. Mitras
Cykl opowieści,
codziennie nowe części.
Mój mail: dawidwyrozebski@gmail.com
Numer gadu: 20749650
Odpowiadam na pytanie: Tak czytamy od prologu w górę ;)
Najnowsze części zamieszczane są u góry strony ;)
Zachęcam do obserwowania mojego bloga poprzez usługę OBSERWUJ, to pozwoli na otrzymywanie wiadomości o zmianach na blogu i podpisywanie się stałym nickiem pod postami :)
Pozdrawiam!
czwartek, 1 kwietnia 2010
poniedziałek, 29 marca 2010
Rozdział IV Oczy.
Zdzisiek chwilę przed tym zdarzeniem sprawdzał magazynki. Jego oczy zwrócone ku ziemi nie miały szans na wychwycenie zagrożenia. Nie myśląc długo wbiegłem w niego uderzając jego bark własnym. W tym momencie rozległ się strzał. Chwila ta trwała wieczność, jak na spowolnionym filmie zobaczyłem rozbryzg czerwonego płynu, który zabarwił mech wokoło.
Krew na twarzy, nie moja. Upadliśmy we dwóch za lekkim wzgórkiem terenu osłoniętym ogromnym pniem. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy to była fontanna krwi, która wybuchła z twarzy dowódcy, kolejnym istotnym elementem było „klufffrrra!” wypływające z ust Zdziśka. Snajper przestrzelił mu policzki na wylot.
W momencie, w którym padł strzał wszystkie grupy oprócz naszej ruszyły do ataku. Dowódcy bez słów zgodzili się, że lepiej uderzyć teraz. Ze słuchawki dochodziły dźwięki strzałów.
-Jaaa gfoo siajeeeebie…
Zdzichu, co chwila łykał własną krew, leżeliśmy obok siebie na plecach ledwo zasłonięci. Światło lasera w leśnym gąszczu wśród lekkiej mgiełki było dobrze widoczne, kluczyło centymetry nad nami.
Trzech kompanów z drużyny ukrytych za drzewami nie wychylało nosa.
-Panowie jakiś pomysł!? Ktoś tutaj krwawi!
Nikt nie odpowiedział. Wychylenie się z bezpiecznej kryjówki było bardzo ryzykowne, snajper zapewne chciał naprawić swój błąd. O ile w ogóle wie, że go popełnił.
Poczułem ogromną złość, w uchu ciągle było słychać strzały i rozkazy wydawane w ogromnym pośpiechu. Nikt nam nie mógł przyjść z pomocą, trzeba zacząć liczyć na siebie.
Facet obok mnie krwawił obficie, wypluł przed chwilą odłamki swoich zębów wraz kolejną falą krwi. Czułem, że mam chwilę na działanie. Snajper był prawdopodobnie kilkadziesiąt metrów przed nami, na pewno zakamuflowany perfekcyjnie. Trzeba odwrócić uwagę tego gnoja.
-Co robić!?
Plamka lasera błądząca po drzewach wokół naszej piątki podpowiadała gdzie mniej więcej można się spodziewać wroga.
Kolejne sekundy mijające nieubłaganie sprawiły, że zrobiłem coś tak głupiego, że graniczyło to z debilizmem w czystej postaci, jednocześnie było to najmniej spodziewane zagranie. Wybiegłem z naszej kryjówki z największa szybkością, na jaką było mnie stać. Wszystko wokół było rozmazane od prędkości. Zapach podpowiedział gdzie znajdę satysfakcje z cudzej śmierci. Mój mózg nastawił się tylko na jedno, przetrwać i zabić. Omijałem drzewa starając się wybierać kierunek najmniej spodziewany.
Będąc 30 metrów od leżącego pod siatką maskującą snajpera w moim oku rozbłysło czerwone światło, jednak był to ulotny moment, zaraz po nim padł kolejny strzał. Poczułem piekący ból w okolicach karku. Wypadająca łuska i dźwięk przeładowania podpowiedziały, że to najlepsza okazja.
-No to mam cię!
Ciepło rozlewające się po plecach dodawało tylko zapału, przeciwnik przestraszony moją bliskością wstał przekonany, że uda mu się sprzątnąć mnie w ciągu chwili, a potem wróci do poprzedniej pozycji, w której trzyma w szachu trzech moich kompanów.
Nic bardziej mylnego, całym ciałem czułem, że jego śmierć to kwestia chwili, ułamki sekund mijały jak minuty, wyrzuciłem przed siebie jeden z naboi trzymanych w kieszeni. Z diabelskim uśmiechem pozwoliłem sobie na trochę zabawy, nie wiem skąd się to we mnie wzięło jednak pewność siebie podpowiedziała, że lepiej tak to zakończyć. Broń trzymana w prawej ręce namierzyła pocisk będący już tylko kilka metrów od mojej ofiary. Wystrzeliłem. Czaszka snajpera eksplodowała rażona naraz dwoma kawałkami metalu.
Stanąłem nad zwłokami, wracała do mnie moja zwykła świadomość. Zabiłem… Zmieniłem się na zawsze, tego nie można z siebie zmyć.
Głos w słuchawce kuł w ucho.
-Jesteście cali!? My mamy kilku rannych, ale żadnego trupa.
Nie odpowiedziałem nic, stałem kompletnie zszokowany, nawet nie zauważyłem Nobla, który ocierał się o moją nogę miaucząc, co chwile.
Po kilkudziesięciu sekundach do Zdziśka przypadł tata i kilku innych speców od ran postrzałowych. Po upewnieniu się, że życiu mojego dowódcy nic nie zagraża uspokoili się znacznie i zrobili prowizoryczny opatrunek. Nie czekając też zbyt długo oddelegowali czwartą grupę do opieki nad rannymi i odeskortowania ich do pałacu.
Nobel wciąż ocierał się o moją Nogę, jak dotąd nikt nie zauważył tego, co zrobiłem. Chyba nawet się cieszę, bo tata mógłby nazwać mnie bardzo nieodpowiedzialnym. Za moimi plecami pojawiło się trzech kompanów z mojej grupy.
-Chcieliśmy ci podziękować, uratowałeś nie tylko Zdzicha, ale także nasze tyłki. Jesteś w porządku.
Nie odpowiedziałem ani słowem, milczałem ściskając broń w prawej dłoni.
-Nie mamy pojęcia, jakim cudem jesteś taki szybki, ale nam to pasuje. Trzymaj się.
Po tych słowach odeszli, jeden poklepał mnie po ramieniu, inny poczochrał włosy.
To teraz jestem taki sam jak oni. Tylko młodszy o kilkaset lat.
-Dobrze, że nie urodziłem się w czasach, w których wojna dotyka wszystkich ludzi…
Krew na twarzy, nie moja. Upadliśmy we dwóch za lekkim wzgórkiem terenu osłoniętym ogromnym pniem. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy to była fontanna krwi, która wybuchła z twarzy dowódcy, kolejnym istotnym elementem było „klufffrrra!” wypływające z ust Zdziśka. Snajper przestrzelił mu policzki na wylot.
W momencie, w którym padł strzał wszystkie grupy oprócz naszej ruszyły do ataku. Dowódcy bez słów zgodzili się, że lepiej uderzyć teraz. Ze słuchawki dochodziły dźwięki strzałów.
-Jaaa gfoo siajeeeebie…
Zdzichu, co chwila łykał własną krew, leżeliśmy obok siebie na plecach ledwo zasłonięci. Światło lasera w leśnym gąszczu wśród lekkiej mgiełki było dobrze widoczne, kluczyło centymetry nad nami.
Trzech kompanów z drużyny ukrytych za drzewami nie wychylało nosa.
-Panowie jakiś pomysł!? Ktoś tutaj krwawi!
Nikt nie odpowiedział. Wychylenie się z bezpiecznej kryjówki było bardzo ryzykowne, snajper zapewne chciał naprawić swój błąd. O ile w ogóle wie, że go popełnił.
Poczułem ogromną złość, w uchu ciągle było słychać strzały i rozkazy wydawane w ogromnym pośpiechu. Nikt nam nie mógł przyjść z pomocą, trzeba zacząć liczyć na siebie.
Facet obok mnie krwawił obficie, wypluł przed chwilą odłamki swoich zębów wraz kolejną falą krwi. Czułem, że mam chwilę na działanie. Snajper był prawdopodobnie kilkadziesiąt metrów przed nami, na pewno zakamuflowany perfekcyjnie. Trzeba odwrócić uwagę tego gnoja.
-Co robić!?
Plamka lasera błądząca po drzewach wokół naszej piątki podpowiadała gdzie mniej więcej można się spodziewać wroga.
Kolejne sekundy mijające nieubłaganie sprawiły, że zrobiłem coś tak głupiego, że graniczyło to z debilizmem w czystej postaci, jednocześnie było to najmniej spodziewane zagranie. Wybiegłem z naszej kryjówki z największa szybkością, na jaką było mnie stać. Wszystko wokół było rozmazane od prędkości. Zapach podpowiedział gdzie znajdę satysfakcje z cudzej śmierci. Mój mózg nastawił się tylko na jedno, przetrwać i zabić. Omijałem drzewa starając się wybierać kierunek najmniej spodziewany.
Będąc 30 metrów od leżącego pod siatką maskującą snajpera w moim oku rozbłysło czerwone światło, jednak był to ulotny moment, zaraz po nim padł kolejny strzał. Poczułem piekący ból w okolicach karku. Wypadająca łuska i dźwięk przeładowania podpowiedziały, że to najlepsza okazja.
-No to mam cię!
Ciepło rozlewające się po plecach dodawało tylko zapału, przeciwnik przestraszony moją bliskością wstał przekonany, że uda mu się sprzątnąć mnie w ciągu chwili, a potem wróci do poprzedniej pozycji, w której trzyma w szachu trzech moich kompanów.
Nic bardziej mylnego, całym ciałem czułem, że jego śmierć to kwestia chwili, ułamki sekund mijały jak minuty, wyrzuciłem przed siebie jeden z naboi trzymanych w kieszeni. Z diabelskim uśmiechem pozwoliłem sobie na trochę zabawy, nie wiem skąd się to we mnie wzięło jednak pewność siebie podpowiedziała, że lepiej tak to zakończyć. Broń trzymana w prawej ręce namierzyła pocisk będący już tylko kilka metrów od mojej ofiary. Wystrzeliłem. Czaszka snajpera eksplodowała rażona naraz dwoma kawałkami metalu.
Stanąłem nad zwłokami, wracała do mnie moja zwykła świadomość. Zabiłem… Zmieniłem się na zawsze, tego nie można z siebie zmyć.
Głos w słuchawce kuł w ucho.
-Jesteście cali!? My mamy kilku rannych, ale żadnego trupa.
Nie odpowiedziałem nic, stałem kompletnie zszokowany, nawet nie zauważyłem Nobla, który ocierał się o moją nogę miaucząc, co chwile.
Po kilkudziesięciu sekundach do Zdziśka przypadł tata i kilku innych speców od ran postrzałowych. Po upewnieniu się, że życiu mojego dowódcy nic nie zagraża uspokoili się znacznie i zrobili prowizoryczny opatrunek. Nie czekając też zbyt długo oddelegowali czwartą grupę do opieki nad rannymi i odeskortowania ich do pałacu.
Nobel wciąż ocierał się o moją Nogę, jak dotąd nikt nie zauważył tego, co zrobiłem. Chyba nawet się cieszę, bo tata mógłby nazwać mnie bardzo nieodpowiedzialnym. Za moimi plecami pojawiło się trzech kompanów z mojej grupy.
-Chcieliśmy ci podziękować, uratowałeś nie tylko Zdzicha, ale także nasze tyłki. Jesteś w porządku.
Nie odpowiedziałem ani słowem, milczałem ściskając broń w prawej dłoni.
-Nie mamy pojęcia, jakim cudem jesteś taki szybki, ale nam to pasuje. Trzymaj się.
Po tych słowach odeszli, jeden poklepał mnie po ramieniu, inny poczochrał włosy.
To teraz jestem taki sam jak oni. Tylko młodszy o kilkaset lat.
-Dobrze, że nie urodziłem się w czasach, w których wojna dotyka wszystkich ludzi…
niedziela, 28 marca 2010
Rozdział III Szkolenie Zakończenie
Wiadomość o innych netoperkach, które zainteresowały się naszą lekarską bracią rozniosła się po pałacu w ciągu chwili. Niektóre wampiry ze strachem w oczach wymieniały poglądy na temat szans w ewentualnej walce. Inni z miną Rambo odbezpieczali broń i chowali po kieszeniach dodatkowe magazynki. Sam fakt tego, że potrafili nas podejść świadczy na naszą niekorzyść. Kompletnie nie wiemy, kim oni są, jakie mają możliwości, a przede wszystkim ilu ich jest.
Mobilizacja nie trwała długo, ośmiu uśpionych strażników doszło do siebie po końskiej dawce adrenaliny. W danym momencie było nas w zamku równo 50 (Mama i dziadek na szczęście wyjechali, musieli pokazać się sąsiadom, aby Ci nie zawiadomili policji zaniepokojeni naszym zniknięciem). Starszyzna nigdy nie bierze udziału w czynnych operacjach wojskowych, nie może też zostać sama. Postanowiono, że naszych miłych gości będą szukać cztery drużyny pięcioosobowe.
-Młody, idziesz z nami. Jesteś przeszkolony, a poza tym szybszy niż którykolwiek z nas. Przydasz się.
Głos Zdziśka, pierwszego napaleńca naszej społeczności dotarł do moich uszu.
-Tak jest.
Bycie potrzebnym to nowe uczucie. Coś, co dodaje skrzydeł w działaniu, pewności siebie. Polotu.
W każdym razie odbezpieczony glock w mojej dłoni sprawił, że mogłem iść wszędzie. Podniecenie związane z niebezpieczeństwem, a jednocześnie poczuciem braterstwa z kolegami ukazało się w moim zachowaniu. Nie mogłem się doczekać akcji.
Nie minęło kilka minut, gdy 4 drużyny były uformowane. Czarne obcisłe mundury, ciężkie wojskowe buty, kamizelki taktyczne, a nawet włosy na żel mówiły, że idę na akcję z porządnymi lansiarzami.
Pocieszające było to, że prawie każdy z nich w ramach szkolenia był na misjach pokojowych za granicą w roli sanitariuszy, lekarzy polowych. Uzbrojenie nie było tak skąpe jak moje. Prawie każdy miał przewieszoną przez ramię MP5, dodatkowe magazynki włożone po kieszeniach kamizelki taktycznej sugerowały, że idziemy zrobić niezły burdel godny samego Bogusława Lindy. Oprócz zwykłej broni znalazło się kilku sympatyków najdziwniejszych noży, od małych po długie i cienkie. Ich zastosowanie zapewne poznam w praktyce.
Z pałacu przybył jeden z członków starszyzny. Prawdopodobnie ze szczegółowymi wytycznymi.
-Cztery grupy, dwudziestu żołnierzy. Macie wrócić takim samym składem. Wróg prawdopodobnie skierował się w stronę lasu oddalonego o kilka kilometrów. Wiecie, co robić. Powodzenia!
-Tak jest!
Chór głosów potwierdził to w jednej chwili.
System komunikacji, jakim byliśmy wyposażeni był bardzo wygodny. Mikro słuchawka w uchu i mikrofon w guziku kołnierza. W uchu usłyszałem wyraźny głos informujący, że dowódcą pierwszego oddziału jest Zdzisiek. Druga grupa jest pod rozkazami taty, trzecia jego dobrego przyjaciela Julka, natomiast czwarta została powierzona nieznanemu mi wampirowi, mówiono na niego Olek.
-Wszyscy gotowi?
Głos Zdziśka przerwał ciszę.
-Sprzeciwów nie widzę, no to ogień!
Wystartowaliśmy w szaleńczym biegu. Grupy rozdzieliły się po przebiegnięciu 500 metrów. Usłyszałem w uchu, że 2 i 3 grupa idą frontem przez las natomiast 1 i 4 zachodzą ze skrzydeł.
Kompletnie nie znałem się na taktyce, mój jedyny kontakt z nią to granie w CS’a na informatyce, zaznaczę, że nigdy nie szło mi to dobrze.
Bieg nie robił na mnie wrażenia jednak widziałem, że narzucone tempo nie było lekkim nawet jak na doświadczonego wampira.
Usłyszałem, że dwójka i trójka przekroczyły linię drzew. Na pewno zwolnili i zaczęli poruszać się ostrożnie. Zadaniem jedynki i czwórki było zabezpieczenie skrzydeł środkowych grup w odległości kilkuset metrów.
Kilkanaście sekund później także weszliśmy w ciemny jak na poranną godzinę las. Tempo nie było szybkie. Ciągły kontakt radiowy zapewniał nas o tym, że żadna z grup nie napotkała wroga. Od momentu przejścia bariery drzew znaleźliśmy kilka śladów, nóż do rzucania i parę martwych zwierząt.
Przechodziliśmy przez miejsce gdzie drzewa rosły gęsto, dalej była polana wypełniona wysokimi trawami i krzakami. Zdzisiek prowadził grupę, ja zamykałem. Czterech kompanów z bronią przy nosach obserwowało bacznie teren i nadstawiało uszu na wszelkie dźwięki. Ich kroki były bezszelestne mimo ciężkiego obuwia. Pomyślałem o ich ogromnym doświadczeniu. Kurczę, jestem w lesie a nawet żadnej wiewióry nie mógłbym ustrzelić. Moje rozmyślania przerwał mi krótki refleks światła.
-Nie!
Zduszony krzyk wyrwał mi się z ust, gdy w momencie przypadłem do Zdziśka mającego zamiar oprzeć się o drzewo. Odepchnąłem go od niego i z ulgą odetchnąłem. Cała grupa spojrzała na mnie z ogromnym zdziwieniem, nikt nie zauważył drobnych igieł wystających z kory drzewa.
-To by było panowie, pewno trup na miejscu, powinniśmy o tym zameldować. Chyba się nas tutaj spodziewają.
Zdzisiek z szacunkiem w oczach poklepał mnie po ramieniu. Jeden z kompanów, malutkimi obcążkami wyjął igły i umieścił je w plastikowym pojemniku.
Głos w słuchawce oznajmił, że inne grupy będą uważać na podobne pułapki, dowiedzieliśmy się, że dotychczas nie napotkali obecności wrogich wampirów.
Grupa 1 i 4 dostała rozkaz zmniejszenia dystansu względem środkowej do 300 metrów. Broń w pogotowiu. Ktoś z trzeciej grupy usłyszałem jakiś szmer. Po kilkunastu minutach marszu okazało się, że był to tylko leśny zwierzak.
Las zagęszczał się coraz bardziej. Kilka godzin marszu w ciągłej gotowości dało się we znaki, na każdy szmer w lesie reagowaliśmy nerwowo.
Las ponownie zaczął się rozrzedzać, gdy usłyszałem świst powietrza. Z wysokości kilkunastu metrów spadło coś, co przypominało człowieka.
Uderzenie zwłok o ziemie było słyszane przez wszystkie grupy.
-Co to było!?
Zdzisiek uspokoił sytuację.
-Spokojnie, mamy jakiegoś trupa, nikt z naszych, już sprawdzamy, kto to jest.
Podeszliśmy do zwłok ostrożnie, baliśmy się, że to może być jakaś pułapka. Jednak ciało z rozciętą tętnicą szyjną i w kałuży własnej krwi sugerowało, że to perfekcyjna robota i nie trzeba poprawiać. Zza drzewa wynurzył się Nobel. Polizał własną łapkę, potem tyłek i usiadł na klatce piersiowej nieżywego strażnika.
-To pewnie warta, mamy kilka chwil zanim reszta się zorientuje, że z tym coś nie tak. Nobel sprzątnął go po cichu.
Głosy entuzjazmu w uchu sugerowały, że wampirza brać była zadowolona z bliskości mojego nieznośnego kota. Nie mieliśmy czasu przyglądać się żołnierzowi wroga. Jedyne, co zwróciło swoją uwagę to kolor oczu. Były idealnie czarne. Całe. Widok zdawał się być przerażający.
Dwójka i trójka zameldowały o tym, że czują czyjąś obecność. Wiatr nam sprzyjał, zapach innych wampirów był wyraźny. Zbliżaliśmy się do małego wąwozu, ogon Nobla mignął w oddali, prawdopodobnie oddalił się, aby eskortować inną grupę.
-Jesteśmy nad wąwozem, w dole widzimy obóz.
Meldunek środkowych grup zasugerował, że jatka jest blisko.
-Ustawiliśmy się. Osłaniamy was.
Czwarta grupa pełniła rolę snajperskiego zabezpieczenia. W razie problemów mogli ustrzelić nawet muchę siedzącą na ramieniu. Zostaliśmy tylko my, pierwsza. Odwód, w razie problemów jesteśmy jak kawaleria, przybywamy z pomocą zawsze o czasie.
-Nobel ściągnął drugiego strażnika. Facet ma całe czarne ślepia, wygląda to dziwnie.
Meldunek czwartej grupy potwierdził to, co widziałem niedawno na własne oczy.
Wszystkie grupy zgłosiły gotowość do uderzenia, w obozie słyszymy ruch.
-Przy samochodach jest ich sześciu, nie widzę innych. Czekamy na rozkaz.
Czwarta grupa ze swoimi doskonałymi lunetami przy karabinach przeczesywała teren wzrokiem.
-Trójka na pozycji
-Pamiętajcie, aby wziąć kogoś na przesłuchanie, martwi nic nam nie powiedzą.
Tata przypomniał o rozkazach starszyzny.
-Dwójka gotowa, zrobimy im z dupy jesień średniowiecza.
W momencie, gdy miałem potwierdzić, że jesteśmy na pozycjach na czole Zdziśka pojawiła się mała czerwona plamka.
Mobilizacja nie trwała długo, ośmiu uśpionych strażników doszło do siebie po końskiej dawce adrenaliny. W danym momencie było nas w zamku równo 50 (Mama i dziadek na szczęście wyjechali, musieli pokazać się sąsiadom, aby Ci nie zawiadomili policji zaniepokojeni naszym zniknięciem). Starszyzna nigdy nie bierze udziału w czynnych operacjach wojskowych, nie może też zostać sama. Postanowiono, że naszych miłych gości będą szukać cztery drużyny pięcioosobowe.
-Młody, idziesz z nami. Jesteś przeszkolony, a poza tym szybszy niż którykolwiek z nas. Przydasz się.
Głos Zdziśka, pierwszego napaleńca naszej społeczności dotarł do moich uszu.
-Tak jest.
Bycie potrzebnym to nowe uczucie. Coś, co dodaje skrzydeł w działaniu, pewności siebie. Polotu.
W każdym razie odbezpieczony glock w mojej dłoni sprawił, że mogłem iść wszędzie. Podniecenie związane z niebezpieczeństwem, a jednocześnie poczuciem braterstwa z kolegami ukazało się w moim zachowaniu. Nie mogłem się doczekać akcji.
Nie minęło kilka minut, gdy 4 drużyny były uformowane. Czarne obcisłe mundury, ciężkie wojskowe buty, kamizelki taktyczne, a nawet włosy na żel mówiły, że idę na akcję z porządnymi lansiarzami.
Pocieszające było to, że prawie każdy z nich w ramach szkolenia był na misjach pokojowych za granicą w roli sanitariuszy, lekarzy polowych. Uzbrojenie nie było tak skąpe jak moje. Prawie każdy miał przewieszoną przez ramię MP5, dodatkowe magazynki włożone po kieszeniach kamizelki taktycznej sugerowały, że idziemy zrobić niezły burdel godny samego Bogusława Lindy. Oprócz zwykłej broni znalazło się kilku sympatyków najdziwniejszych noży, od małych po długie i cienkie. Ich zastosowanie zapewne poznam w praktyce.
Z pałacu przybył jeden z członków starszyzny. Prawdopodobnie ze szczegółowymi wytycznymi.
-Cztery grupy, dwudziestu żołnierzy. Macie wrócić takim samym składem. Wróg prawdopodobnie skierował się w stronę lasu oddalonego o kilka kilometrów. Wiecie, co robić. Powodzenia!
-Tak jest!
Chór głosów potwierdził to w jednej chwili.
System komunikacji, jakim byliśmy wyposażeni był bardzo wygodny. Mikro słuchawka w uchu i mikrofon w guziku kołnierza. W uchu usłyszałem wyraźny głos informujący, że dowódcą pierwszego oddziału jest Zdzisiek. Druga grupa jest pod rozkazami taty, trzecia jego dobrego przyjaciela Julka, natomiast czwarta została powierzona nieznanemu mi wampirowi, mówiono na niego Olek.
-Wszyscy gotowi?
Głos Zdziśka przerwał ciszę.
-Sprzeciwów nie widzę, no to ogień!
Wystartowaliśmy w szaleńczym biegu. Grupy rozdzieliły się po przebiegnięciu 500 metrów. Usłyszałem w uchu, że 2 i 3 grupa idą frontem przez las natomiast 1 i 4 zachodzą ze skrzydeł.
Kompletnie nie znałem się na taktyce, mój jedyny kontakt z nią to granie w CS’a na informatyce, zaznaczę, że nigdy nie szło mi to dobrze.
Bieg nie robił na mnie wrażenia jednak widziałem, że narzucone tempo nie było lekkim nawet jak na doświadczonego wampira.
Usłyszałem, że dwójka i trójka przekroczyły linię drzew. Na pewno zwolnili i zaczęli poruszać się ostrożnie. Zadaniem jedynki i czwórki było zabezpieczenie skrzydeł środkowych grup w odległości kilkuset metrów.
Kilkanaście sekund później także weszliśmy w ciemny jak na poranną godzinę las. Tempo nie było szybkie. Ciągły kontakt radiowy zapewniał nas o tym, że żadna z grup nie napotkała wroga. Od momentu przejścia bariery drzew znaleźliśmy kilka śladów, nóż do rzucania i parę martwych zwierząt.
Przechodziliśmy przez miejsce gdzie drzewa rosły gęsto, dalej była polana wypełniona wysokimi trawami i krzakami. Zdzisiek prowadził grupę, ja zamykałem. Czterech kompanów z bronią przy nosach obserwowało bacznie teren i nadstawiało uszu na wszelkie dźwięki. Ich kroki były bezszelestne mimo ciężkiego obuwia. Pomyślałem o ich ogromnym doświadczeniu. Kurczę, jestem w lesie a nawet żadnej wiewióry nie mógłbym ustrzelić. Moje rozmyślania przerwał mi krótki refleks światła.
-Nie!
Zduszony krzyk wyrwał mi się z ust, gdy w momencie przypadłem do Zdziśka mającego zamiar oprzeć się o drzewo. Odepchnąłem go od niego i z ulgą odetchnąłem. Cała grupa spojrzała na mnie z ogromnym zdziwieniem, nikt nie zauważył drobnych igieł wystających z kory drzewa.
-To by było panowie, pewno trup na miejscu, powinniśmy o tym zameldować. Chyba się nas tutaj spodziewają.
Zdzisiek z szacunkiem w oczach poklepał mnie po ramieniu. Jeden z kompanów, malutkimi obcążkami wyjął igły i umieścił je w plastikowym pojemniku.
Głos w słuchawce oznajmił, że inne grupy będą uważać na podobne pułapki, dowiedzieliśmy się, że dotychczas nie napotkali obecności wrogich wampirów.
Grupa 1 i 4 dostała rozkaz zmniejszenia dystansu względem środkowej do 300 metrów. Broń w pogotowiu. Ktoś z trzeciej grupy usłyszałem jakiś szmer. Po kilkunastu minutach marszu okazało się, że był to tylko leśny zwierzak.
Las zagęszczał się coraz bardziej. Kilka godzin marszu w ciągłej gotowości dało się we znaki, na każdy szmer w lesie reagowaliśmy nerwowo.
Las ponownie zaczął się rozrzedzać, gdy usłyszałem świst powietrza. Z wysokości kilkunastu metrów spadło coś, co przypominało człowieka.
Uderzenie zwłok o ziemie było słyszane przez wszystkie grupy.
-Co to było!?
Zdzisiek uspokoił sytuację.
-Spokojnie, mamy jakiegoś trupa, nikt z naszych, już sprawdzamy, kto to jest.
Podeszliśmy do zwłok ostrożnie, baliśmy się, że to może być jakaś pułapka. Jednak ciało z rozciętą tętnicą szyjną i w kałuży własnej krwi sugerowało, że to perfekcyjna robota i nie trzeba poprawiać. Zza drzewa wynurzył się Nobel. Polizał własną łapkę, potem tyłek i usiadł na klatce piersiowej nieżywego strażnika.
-To pewnie warta, mamy kilka chwil zanim reszta się zorientuje, że z tym coś nie tak. Nobel sprzątnął go po cichu.
Głosy entuzjazmu w uchu sugerowały, że wampirza brać była zadowolona z bliskości mojego nieznośnego kota. Nie mieliśmy czasu przyglądać się żołnierzowi wroga. Jedyne, co zwróciło swoją uwagę to kolor oczu. Były idealnie czarne. Całe. Widok zdawał się być przerażający.
Dwójka i trójka zameldowały o tym, że czują czyjąś obecność. Wiatr nam sprzyjał, zapach innych wampirów był wyraźny. Zbliżaliśmy się do małego wąwozu, ogon Nobla mignął w oddali, prawdopodobnie oddalił się, aby eskortować inną grupę.
-Jesteśmy nad wąwozem, w dole widzimy obóz.
Meldunek środkowych grup zasugerował, że jatka jest blisko.
-Ustawiliśmy się. Osłaniamy was.
Czwarta grupa pełniła rolę snajperskiego zabezpieczenia. W razie problemów mogli ustrzelić nawet muchę siedzącą na ramieniu. Zostaliśmy tylko my, pierwsza. Odwód, w razie problemów jesteśmy jak kawaleria, przybywamy z pomocą zawsze o czasie.
-Nobel ściągnął drugiego strażnika. Facet ma całe czarne ślepia, wygląda to dziwnie.
Meldunek czwartej grupy potwierdził to, co widziałem niedawno na własne oczy.
Wszystkie grupy zgłosiły gotowość do uderzenia, w obozie słyszymy ruch.
-Przy samochodach jest ich sześciu, nie widzę innych. Czekamy na rozkaz.
Czwarta grupa ze swoimi doskonałymi lunetami przy karabinach przeczesywała teren wzrokiem.
-Trójka na pozycji
-Pamiętajcie, aby wziąć kogoś na przesłuchanie, martwi nic nam nie powiedzą.
Tata przypomniał o rozkazach starszyzny.
-Dwójka gotowa, zrobimy im z dupy jesień średniowiecza.
W momencie, gdy miałem potwierdzić, że jesteśmy na pozycjach na czole Zdziśka pojawiła się mała czerwona plamka.
piątek, 26 marca 2010
Koniec dygresji ;)
Ten wyjątkowy komar jeszcze w sobie tej wyjątkowości nie miał, może oprócz paru kilogramów szczęścia, które ciągnęło się za nim. Czemu szczęścia? Według wierzeń krwiopijców najniższego poziomu udana ucieczka przed bogiem O’kapciem i gromem La’gazetą należy do prawie niemożliwych. Tylko kilku wybrańców z pradawnego kręgu „gryźtamgdziesiędaispieprzajjeszczedalejniżktokolwiekpomyśli” dokonało podobnego czynu.
Ich zasługi do dzisiaj są wybzykiwane przez roje komarzej braci.
BzzZzzZzz.
Lecz ten, nawet sprytny krwiopijca trochę zbłądził i znalazł się w wyjątkowym miejscu o wyjątkowym czasie. Kilka metrów pod nim rozgrywała się bójka dwóch apetycznych (w jego mniemaniu) ludzi (też w jego mniemaniu). Skąd komar ma wiedzieć, że żaden z żyjących ludzi nie jest w stanie własnymi jelitami okładać drugiego recytując jednocześnie epos o Gilgameszu? Nie ważne, bowiem bohater o wkurzającym dźwięku skrzydełek zanurkował z tryumfem w oczach i wbił swój gębowy aparat ssąco-kłujący prosto w skórę jeszcze odrobinę pijanego truposza. Substancje zawarte w tym, co jeszcze kiedyś było nazywane odstawały w bardziej niż lekkim stopniu od normy. Multów trupich substancji, kwasów, a nawet domieszka paliwa rakietowego z wcześniej wspomnianego trunku dała się we znaki komarowi.
Truposz długo nie myśląc roztrzaskał dzielnego krwiopijcę ręką i wrócił do rytuału okładania przeciwnika częścią układu pokarmowego. Zawiązane na końcu jelito cienkie, a konkretnie dwunastnica potrafiła siać niewyobrażalny postrach w rękach wprawnego bojownika. Wszystko w tym byłoby normalne i w żaden sposób nie odstawało od rzeczywistości (oprócz kilku faktów oczywiście) gdyby komar, który powinien zostać sprowadzony do poziomu, poziomu płaszczyzny płaskiej rzecz jasna nie zaczął bzykać na nowo.
Ich zasługi do dzisiaj są wybzykiwane przez roje komarzej braci.
BzzZzzZzz.
Lecz ten, nawet sprytny krwiopijca trochę zbłądził i znalazł się w wyjątkowym miejscu o wyjątkowym czasie. Kilka metrów pod nim rozgrywała się bójka dwóch apetycznych (w jego mniemaniu) ludzi (też w jego mniemaniu). Skąd komar ma wiedzieć, że żaden z żyjących ludzi nie jest w stanie własnymi jelitami okładać drugiego recytując jednocześnie epos o Gilgameszu? Nie ważne, bowiem bohater o wkurzającym dźwięku skrzydełek zanurkował z tryumfem w oczach i wbił swój gębowy aparat ssąco-kłujący prosto w skórę jeszcze odrobinę pijanego truposza. Substancje zawarte w tym, co jeszcze kiedyś było nazywane odstawały w bardziej niż lekkim stopniu od normy. Multów trupich substancji, kwasów, a nawet domieszka paliwa rakietowego z wcześniej wspomnianego trunku dała się we znaki komarowi.
Truposz długo nie myśląc roztrzaskał dzielnego krwiopijcę ręką i wrócił do rytuału okładania przeciwnika częścią układu pokarmowego. Zawiązane na końcu jelito cienkie, a konkretnie dwunastnica potrafiła siać niewyobrażalny postrach w rękach wprawnego bojownika. Wszystko w tym byłoby normalne i w żaden sposób nie odstawało od rzeczywistości (oprócz kilku faktów oczywiście) gdyby komar, który powinien zostać sprowadzony do poziomu, poziomu płaszczyzny płaskiej rzecz jasna nie zaczął bzykać na nowo.
czwartek, 25 marca 2010
Mała dygresja ;)
W miejscu oddalonym o setki kilometrów od pewnego pałacu znajdował się cmentarz. Nie był to w żaden sposób zwykły cmentarz, przynajmniej nie taki, o jakim przeciętny człowiek może pomyśleć. Do zadbanych na pewno nie należał. Okoliczne jeziora sprawiały, że mgła uwielbiała unosić się właśnie nad tą okolicą. Dodawało to grozy miejscu, które odwiedzane było tylko kilka dni w roku. Z czego trzy albo cztery to przypadek.
Dzięki tej skąpej frekwencji mieszkańcy, a raczej lokatorzy mogli czuć się bardzo bezpiecznie
Swoboda sprzyja jednak rywalizacji o status społeczny i prestiż miejsca, w którym się spoczywa. Nawet czarny rynek rozkwitł tak bardzo, że Stany Zjednoczone za lat prohibicji powinny się schować. W ostatnich dniach nerki potaniały, ceny reszty narządów utrzymywały się na zwykłym poziomie. Oczywiście jak zwykle wątroba stanowiła wyjątek, osiągnęła niesamowitą cenę. Dwa kartony ruskiej wódki wzbogacanej uranem na bazie paliwa rakietowego z dodatkowymi utleniaczami. Jednak chętnych nie brakowało, dobra wątroba to podstawa do życia w społeczeństwie. Wystarczy pójść na studia by zrozumieć jak bardzo ważnym jest elementem, a co dopiero, gdy jest się martwym i cała wieczność zaprasza do zabawy.
Nasuwa się pytanie skąd zwykłe trupy biorą alkohol? Czekałem aż tylko ktoś o tym pomyśli, odpowiedź jest oczywista. Jak czegoś nie masz to sobie to zrób! Pokrzywy rosnące wokół cmentarza nadają się wyśmienicie, poza tym w okolicznych wsiach mieszka wielu rolników, którzy lubią dzielić się swoimi zapasami. Chyba nawet lepiej, że nieświadomie. Widok truposza z wystającym kręgosłupem z szyi oraz jego zapach może zniechęcić do dalszego wdychania i wydychania powietrza. Tak na całą wieczność.
Nasi bohaterzy nie są jednak groźni w żaden sposób, muchy by nie skrzywdzili. To chyba jednak zły przykład, bo te owady mają u nich wyjątkowo przegrane. Zresztą, kto by nie miał jakby namiętnie obgryzał kości i właził wszędzie tak gdzie nie powinien?
W momencie, w którym Jarek zastanawia się, kto i co zagraża wampirzej społeczności dwóch mieszkańców ekskluzywnych grobów kłóciło się namiętnie.
-Ja tego płazem nie puszczę! Przywłaszczyłeś sobie moje jelito!
Pierwszy z nich, młodszy stażem na cmentarzu z prześwitującą jamą brzuszną i częścią klatki piersiowej starał się upomnieć o swoje.
-Znalezione nie kradzione Anatolu mój drogi, a poza tym jak mi udowodnisz, że to jelito jest twoje? A może tak sobie leżało akurat, takie samo samiusieńkie?
Domniemany złodziej narządów wewnętrznych był iście przekonany o swojej niewinności. Z oburzenia grzechotało mu w czaszce, a nawet podtrzymywał głowę w celu nadania jej stabilności.
-Otóż drogi kolego, żadne jelito nie wychodzi na spacery od tak sobie. Po prostu skorzystałeś z okazji, gdy spałem po imieninach naszego przyjaciela Hieronima. Byłem trochę pod wpływem alkoholu, zdrzemnąłem się w tym miłym zakątku, zaraz tu przy krzaczku, a Ty zrobiłeś swoje!
Z biegiem czasu ta dość niepozorna sprzeczka zamieniła się w poważną bójkę. Nie było zmiłuj się. Obu walczących sięgało po najbardziej drastyczne metody, począwszy od wsadzania palców w nie zawsze pełne oczodoły, aż po ciosy w nerki czymkolwiek, co było pod ręką. Anatol, ofiara kradzieży, poradził sobie wyśmienicie gdyż w decydującym momencie udało mu się chwycić w ręku wątrobę przeciwnika i grożąc mu jej rozgnieceniem odzyskał swoje ukochane jelito. Ta bójka nie miała żadnych wpływów na losy świata, jednak komar, który leciał już kilka metrów nad cmentarzem znacznie się przyczynił do ich odmienienia. Tak to jest ten sam komar, o którym myślicie, niestety jednak jego przyjaciel nie uratował się przed bogiem O’kapciem. Biedny rozgnieciony na ścianie, równy z powierzchnią farby nie był w stanie zmienić zamiarów jednego z głównych bohaterów.
Bzzzzz….
Dzięki tej skąpej frekwencji mieszkańcy, a raczej lokatorzy mogli czuć się bardzo bezpiecznie
Swoboda sprzyja jednak rywalizacji o status społeczny i prestiż miejsca, w którym się spoczywa. Nawet czarny rynek rozkwitł tak bardzo, że Stany Zjednoczone za lat prohibicji powinny się schować. W ostatnich dniach nerki potaniały, ceny reszty narządów utrzymywały się na zwykłym poziomie. Oczywiście jak zwykle wątroba stanowiła wyjątek, osiągnęła niesamowitą cenę. Dwa kartony ruskiej wódki wzbogacanej uranem na bazie paliwa rakietowego z dodatkowymi utleniaczami. Jednak chętnych nie brakowało, dobra wątroba to podstawa do życia w społeczeństwie. Wystarczy pójść na studia by zrozumieć jak bardzo ważnym jest elementem, a co dopiero, gdy jest się martwym i cała wieczność zaprasza do zabawy.
Nasuwa się pytanie skąd zwykłe trupy biorą alkohol? Czekałem aż tylko ktoś o tym pomyśli, odpowiedź jest oczywista. Jak czegoś nie masz to sobie to zrób! Pokrzywy rosnące wokół cmentarza nadają się wyśmienicie, poza tym w okolicznych wsiach mieszka wielu rolników, którzy lubią dzielić się swoimi zapasami. Chyba nawet lepiej, że nieświadomie. Widok truposza z wystającym kręgosłupem z szyi oraz jego zapach może zniechęcić do dalszego wdychania i wydychania powietrza. Tak na całą wieczność.
Nasi bohaterzy nie są jednak groźni w żaden sposób, muchy by nie skrzywdzili. To chyba jednak zły przykład, bo te owady mają u nich wyjątkowo przegrane. Zresztą, kto by nie miał jakby namiętnie obgryzał kości i właził wszędzie tak gdzie nie powinien?
W momencie, w którym Jarek zastanawia się, kto i co zagraża wampirzej społeczności dwóch mieszkańców ekskluzywnych grobów kłóciło się namiętnie.
-Ja tego płazem nie puszczę! Przywłaszczyłeś sobie moje jelito!
Pierwszy z nich, młodszy stażem na cmentarzu z prześwitującą jamą brzuszną i częścią klatki piersiowej starał się upomnieć o swoje.
-Znalezione nie kradzione Anatolu mój drogi, a poza tym jak mi udowodnisz, że to jelito jest twoje? A może tak sobie leżało akurat, takie samo samiusieńkie?
Domniemany złodziej narządów wewnętrznych był iście przekonany o swojej niewinności. Z oburzenia grzechotało mu w czaszce, a nawet podtrzymywał głowę w celu nadania jej stabilności.
-Otóż drogi kolego, żadne jelito nie wychodzi na spacery od tak sobie. Po prostu skorzystałeś z okazji, gdy spałem po imieninach naszego przyjaciela Hieronima. Byłem trochę pod wpływem alkoholu, zdrzemnąłem się w tym miłym zakątku, zaraz tu przy krzaczku, a Ty zrobiłeś swoje!
Z biegiem czasu ta dość niepozorna sprzeczka zamieniła się w poważną bójkę. Nie było zmiłuj się. Obu walczących sięgało po najbardziej drastyczne metody, począwszy od wsadzania palców w nie zawsze pełne oczodoły, aż po ciosy w nerki czymkolwiek, co było pod ręką. Anatol, ofiara kradzieży, poradził sobie wyśmienicie gdyż w decydującym momencie udało mu się chwycić w ręku wątrobę przeciwnika i grożąc mu jej rozgnieceniem odzyskał swoje ukochane jelito. Ta bójka nie miała żadnych wpływów na losy świata, jednak komar, który leciał już kilka metrów nad cmentarzem znacznie się przyczynił do ich odmienienia. Tak to jest ten sam komar, o którym myślicie, niestety jednak jego przyjaciel nie uratował się przed bogiem O’kapciem. Biedny rozgnieciony na ścianie, równy z powierzchnią farby nie był w stanie zmienić zamiarów jednego z głównych bohaterów.
Bzzzzz….
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)