Wszystko wokół jakby zamarło. Wampiry, które przesiadywały na ławkach wstały nagle i w tempie żółwia z Galapagos rażonego napięciem 220V ruszyły w moją stronę. W ich czerwonych oczach, zmienionych przez ludzką krew można było zobaczyć podziw i strach zarazem.
Nobel, który spadł z kilkumetrowego drzewa podniósł się dzielnie i także zbliżył się w moim kierunku, jego sterczący niczym antena CB radia, ogon wystawał zza klombów dogorywających kwiatów.
-Jarek, nie rób gwałtownych ruchów i odpowiadaj na wszystkie pytania.
Głos dobiegł do mnie jak gdyby z oddali. To, co się stało przed chwilą było tak samo realne jak obrazy Salvadora Dali’ego. Nawet nie w głowie była mi ucieczka przed moimi pobratymcami, nie mam ku temu żadnego powodu. Odnoszę wrażenie, że cała brać powinna być dumna z postępów, które poczyniłem tak szybko.
-Pójdziesz z nami. Spokojnie, nikt nie chce zrobić Ci krzywdy.
Słowa wypowiedziane przez jednego z otaczających mnie wampirów obiły się po uszach bardzo boleśnie.
-Musimy Cię zbadać i rozwiać wszelakie wątpliwości.
W tym momencie Nobel oddał mocz na nogawkę wampira, który oznajmił mi te słowa. Jego reakcja zaciekawiła wszystkich, zdumione oczy spoglądały na kota. Zwierzak zaraz po wypróżnieniu się uciekł z miejsca zbrodni.
-Oczywiście nie grozi Ci nic złego.
Charyzmatyczny wampir skrzywił się na widok obsikanych spodni i butów od Armaniego, lecz pokora w jego oczach wypłynęła na wierzch. Dojść można do podstawowego wniosku, kociak, którego parę dni temu wyciągałem z rynny ma znaczący wpływ na decyzje dorosłych wampirów. Skąd u licha Nobel ma takie znajomości? Przecież nie przez przedstawicieli handlowych Whiskasa.
Poczułem ręce prowadzące mnie w stronę pałacu. Nie opierałem się im wcale, przekonanie, że chcą sprawdzić, czemu stałem się taki szybki, jest prawdopodobne.
Spacer wraz z eskortą trwał raptem kilka minut, prowadzono mnie do skrzydła pałacu, którego nigdy wcześniej nie odwiedzałem. Znajdował się tam blok szpitalny, a może laboratoryjny?
Ukłucie igły w ramię zakomunikowało mojemu mózgowi o przerwaniu powłoki skórnej. Głupi Jaś? Pewnie tak, bo teraz wszystko mi lotto, nawet te wszystkie rurki podłączane do mnie. Co tutaj robi tyle wampirów? Bez jaj, nie jestem przecież tematem nowej pracy naukowej dla tej zbzikowanej wampiro-lekarskiej społeczności. Białe fartuchy? Ten Jasiek, którego mi dali jest cholernie mocny, ale odjazd!
*****************************************************************************
Ciągłe bzyczenie doprowadza mnie do szału, dobrze, że chociaż ktoś mi towarzyszy. Cel nie jest trudny do osiągnięcia, wskazówki zegara pokazują 22:30. Zmierzamy ku naszemu przeznaczeniu. Kolega Klemens podsunął pomysł tej eskapady zaraz po tym, gdy spotkałem go przy lampce nocnej.
BzzzZzzzZzzzZzzz!
Zgodziliśmy się, że atak w tym momencie jest bezsensowny, mimo ogromnego podniecenia obecnością włączonej lampki nocnej powstrzymaliśmy entuzjazm i skierowaliśmy się w zakamarki sufitu. Trzeba przeczekać ten niebezpieczny czas, wystarczy jeszcze kilka godzin. Zaszyliśmy się idealnie ukryci, w cieniu żyrandola byliśmy nieuchwytni.
Światło zgasło, to pierwszy sygnał, który poinformował o powodzeniu naszej misji. Wróg nas nie zlokalizował, powoli możemy szykować się do rozpoznania.
Minęła kolejna godzina, fosforyzujące wskazówki zegara obiecywały niezłą podnietę, gdy tylko się do nich zbliżymy, lecz wiedzieliśmy, że jest coś ważniejszego. Kolejne minuty mijały, Ruch powietrza zdradził nam, że coś się dzieje.
Jesteśmy doświadczeni, nie latamy za uchem ku utrapieniu naszej kolacji. Tak robią napalone gówniarze, które czują się panami przestworzy. My jesteśmy nieomylni, atakujemy precyzyjnie, nie ma na nas mocnym.
Pierwsze ruchy nie sprowadziły nas ku celowi. Wiemy, że ofiary lubią zmieniać pozycję, w której godzą się na naszą ingerencje w ich organizm. Ich pokora czasami nas zdumiewa, gdybym był tak duży nie pozwalałbym oddawać swoich płynów ustrojowych, ale co mam narzekać?
Klemens kipiał z podniecenia, jego doświadczenie ograniczało się do parkowych eskapad na szyje młodych osobników. Wiedziałem, że nie można być napaleńcem. Oni zwykle kończą zgniecieni przez wielkiego boga w ręku ludzkich istot O’kapcia. Gdyby nie on bylibyśmy wielką potęgą, to ich ostatnie narzędzie ratunku.
Tak! To jest ten moment, ruszamy!
-Klemens! Bez zbytecznej brawury, to jest idealny moment.
Dałem sygnał do ataku, gdyż stała się rzecz, która obiecywała ogromny sukces. Spod przestrzeni osłaniającej ludzi podczas ich snu wychyliła się stopa. Oj tak, Stopa! Niesamowicie ukrwiona, same pyszności. Miękka skóra śródstopia obiecywała gładką penetracje. Lepiej być nie mogło.
Przełączyłem skrzydła w tryb (wkurzaj, ale nie za bardzo). Dolecieliśmy do celu. Klemens siadł na dużym palcu u stopy i jak typowy napaleniec wbił się bezceremonialnie, to było ryzykowne, ale żadne drgnięcie nie wzbudziło moich podejrzeń.
Jako rasowy przedstawiciel mojego gatunku idealnie wybrałem najlepsze z możliwych miejsc, środek śródstopia. Oj tak, zanurzyłem igłę w ciele. Ciepło płynu uderzyło nagle, oj tak, to jest mój narkotyk. Spojrzałem w prawo i zobaczyłem Klemensa z miną „wyssam go do końca”, a nawet „rzućcie się w pięciu, a zabije dziesięciu”.
-Młody napaleniec.
Moje mruknięcie poprzez falę napływającej krwi nie było słyszalne. Gdy napoiliśmy się już wystarczająco, sprężystym skokiem wzbiliśmy się w przestworza, w miejsce naszej poprzedniej kryjówki. Jednak zapasy płynu trochę zaburzyły rytm lotu. Postanowiliśmy odpocząć na płaskiej pionowej powierzchni.
-Klemens, to jest to… Jest mi tak zajebiście…
Sukces był pełny, straty żadne. Nagle uderzyło nas oślepiające światło.
-Ooo! Ale piękne!
Ofiara, którą oszczędziliśmy z racji dość małych magazynów w naszych ciałach, powstała nagle i chwyciła coś, czego boją się zastępy komarów.
Zbliżał się bóg O’kapeć.
Pac!
*****************************************************************************
-O kurwa, ale miałem jazdy!
Obudziłem się z ogromnym bólem głowy i dziurą w pamięci. Sen… Przecież wampiry nie śpią!
Hmmm… Niezły mają ten towar.
Cykl opowieści,
codziennie nowe części.
Mój mail: dawidwyrozebski@gmail.com
Numer gadu: 20749650
Odpowiadam na pytanie: Tak czytamy od prologu w górę ;)
Najnowsze części zamieszczane są u góry strony ;)
Zachęcam do obserwowania mojego bloga poprzez usługę OBSERWUJ, to pozwoli na otrzymywanie wiadomości o zmianach na blogu i podpisywanie się stałym nickiem pod postami :)
Pozdrawiam!
poniedziałek, 22 marca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
hahaha! Komary rozwaliły mnie na łopatki!:D świetne wtrącenie do tekstu. Błędów nie zauważyłam, ewentualnie tutaj zmieniłabym szyk zdania : "W ich czerwonych oczach, zmienionych przez ludzką krew można było zobaczyć podziw i strach zarazem." na: W ich czerwonych, zmienionych przez ludzką krew oczach można było... ale to już chyba tylko wedle uznania;) Poza tym, dla mnie cud miód i orzeszki:)
OdpowiedzUsuń''...nie ma na nas mocnym.'' Chyba powinno być ''mocnych'' :) ...
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie. Komary faktycznie rozwaliły. ^^
tak jak poprzedniczka, cud miód i orzeszki, mniamm :)
OdpowiedzUsuńsuper świetnie jak zawsze ale znów będę się czepiał szczegółów: mianowicie zegary miały być elektroniczne. Poza tym chcę więcej!!!
OdpowiedzUsuńOj, te zegarki są tylko w mieszkaniach wampirów!:))
OdpowiedzUsuńKomary działały w zwykłym domu ;)